Mój
wewnętrzny zegar działał bez zarzutu. Równo o godzinie siódmej rano otworzyłam
oczy. W ciągu dalszym byłam u Brandy. Gdy tylko zjadłam, położyłam się znów
spać. Czułam, że mam zdrętwiały cały kark od spania w jednej pozycji, ale kiedy
spróbowałam się położyć na drugim boku, poczułam tak przeszywający ból, że aż
zrobiło mi się słabo. Nie chciałam iść do szkoły. Nie miałam ani siły, ani
ochoty. Usiadłam na łóżku przecierając twarz dłońmi. Nie chciałam patrzeć w
lusterko. Co prawda przespałam całą noc oraz pół poprzedniego dnia i nie
męczyły mnie koszmary, ale byłam zmęczona. Byłam zmęczona kolejnym przyjemnym
snem. A to już było dziwne.
Stałam
w kuchni, starając się zrobić obiad dla siebie i swojego chłopaka. Dla
chłopaka, który wcale nie był Louisem. Kroiłam warzywa, po kolei wsypując je do
szklanej miski. Rodzice wyjechali wraz z Polly na weekend, więc cały dom miałam
dla siebie. Zazwyczaj korzystałam z tego faktu i robiłam dużą imprezę, ale tym
razem chciałam spędzić, chociaż piątek z moim chłopakiem.
- Cześć, mała, gdzie jesteś? – usłyszałam jego głos
dobiegający z salonu. Musiał wejść przez taras.
- W kuchni! – odkrzyknęłam, a na moich ustach zakwitł
szeroki uśmiech, kiedy tylko pojawił się w drzwiach. Podszedł do mnie i objął
mnie w pasie, mocno całując skroń.
- Cześć, piękna, co robisz? – spytał, a ja zadarłam
głowę do góry, zerkając na jego twarz.
- Obiad. A przynajmniej się staram – powiedziałam,
nie przestając się uśmiechać. Znów czułam się tak, jakbym opływała w różową
chmurkę, jakby wszystko było takie proste i bezproblemowe.
- Samą sałatkę? – spytał, podjadając mi kawałek
ogórka.
- Nope. W piekarniku siedzi mięso – odpowiedziałam.
Miałam nadzieję, że będzie mu smakować to, co przygotowałam. Może byłam zwykłą
nastolatką, ale czułam się kompletnie zakochana w tym chłopaku. Chciałam, żeby
on też czuł do mnie coś takiego. A wiadomo, że przez żołądek do serca, prawda?
- Moja ty kuchareczko, jestem z ciebie dumny –
powiedział, wyjmując z mojej dłoni nóż i odwrócił mnie w swoją stronę, by
pochylić się nade mną i pocałować mnie mocno i długo. I po raz kolejny poczułam,
jak moje wnętrzności zawiązują na sobie supeł, a mnie wyrastają skrzydła. Byłam
przy nim szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Ale niestety to był tylko sen.
Spojrzałam
w kierunku drzwi łazienki, skąd właśnie wyszła Brandy, dalej w piżamie.
- Cześć mała, jak się czujesz? – spytała, po czym
wgramoliła się na łóżko.
- Beznadziejnie. Nie chce mi się iść do szkoły. –
Westchnęłam, podciągając kolana pod brodę.
- Spokojnie. Jeśli nie chcesz, możemy zostać.
Zresztą taki miałam plan. Powinnaś odpocząć, zanim tam wrócisz. I zregenerować
siły. Wczoraj jak się położyłaś, pojechałam po twoje rzeczy, więc jeśli chcesz,
możesz się umyć, kosmetyczka jest w łazience. – Odwróciłam w jej stronę głowę i
uniosłam brwi w zdziwieniu. Nie chciałam wiedzieć, jaką bajeczkę wcisnęła moim
rodzicom.
- Okej? Co im powiedziałaś? – I jak zwykle
przeczyłam sama sobie.
- Że chciałaś do nich zadzwonić i powiedzieć, że
zostajesz u mnie, ale usnęłaś i nie miałam serca cię budzić, a że miałam
podjechać jeszcze do Crystal, to przyjechałam po twoje rzeczy.
- I uwierzyli? – A Brandy pokiwała żwawo głową z
szerokim uśmiechem. Podniosłam się niepewnie z łóżka i przeciągnęłam. Jęknęłam
jednak, kiedy poczułam ból w szyi.
- Ostrożnie. To skoro idziesz do łazienki, to zejdź
później na dół. Zacznę robić nam coś do jedzenia. Jestem głodna – mruknęła i
sama zwlekła się z łóżka. Spojrzałam na swoje stopy i znów się zdziwiłam. Po
tej stronie łóżka stały moje bambosze. Od razu je wsunęłam na stopy i
pomaszerowałam do łazienki. Naprawdę czułam się źle. Bolała mnie szyja i było
mi dziwnie słabo. Miałam tylko nadzieję, że nie zobaczę za szybko Andrew. To
była teraz ostatnia osoba, którą chciałam oglądać. Jeśli przedtem go nie
lubiłam, to teraz mój brak sympatii przerodził się w czystą nienawiść. Chciałam
żeby zginął, żeby przestał mnie nachodzić i dał spokój mojej siostrze.
I przede wszystkim, był jedyną osobą, której się bałam. Nie Louisa czy Williama, bo Liam ogarniał się sam i był raczej bezproblemowym człowiekiem. Najbardziej bałam się Andrew, wiedząc, do czego jest zdolny i nie powstrzyma go ani Louis ani William. To było straszne. Miałam jednak minimalną nadzieję, że fakt, że jest to dom Brandy, powstrzyma go przed czymś, da mu jakiś respekt, albo zmusi go do myślenia, bo przecież Will w każdym momencie mógł się tutaj pojawić, prawda? A może Harvey mógłby go zabić? Pozbyć się go raz na zawsze? To może było podłe, ale ja widziałam tylko takie rozwiązanie, by Sharman dał mi raz na zawsze święty spokój.
Kiedy weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro, to tylko pogorszyło mój stan. Wyglądałam jak śmierć. I co on mi, do cholery, zrobił?!
Miałam mocno podkrążone oczy, byłam biała jak papier, a usta były sine. Co ten idiota mi, do cholery, zrobił?! Wyszłam z łazienki i szybko zeszłam na dół. Brandy. Ona musiała znać odpowiedź. Ona zawsze wszystko wiedziała.
I przede wszystkim, był jedyną osobą, której się bałam. Nie Louisa czy Williama, bo Liam ogarniał się sam i był raczej bezproblemowym człowiekiem. Najbardziej bałam się Andrew, wiedząc, do czego jest zdolny i nie powstrzyma go ani Louis ani William. To było straszne. Miałam jednak minimalną nadzieję, że fakt, że jest to dom Brandy, powstrzyma go przed czymś, da mu jakiś respekt, albo zmusi go do myślenia, bo przecież Will w każdym momencie mógł się tutaj pojawić, prawda? A może Harvey mógłby go zabić? Pozbyć się go raz na zawsze? To może było podłe, ale ja widziałam tylko takie rozwiązanie, by Sharman dał mi raz na zawsze święty spokój.
Kiedy weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro, to tylko pogorszyło mój stan. Wyglądałam jak śmierć. I co on mi, do cholery, zrobił?!
Miałam mocno podkrążone oczy, byłam biała jak papier, a usta były sine. Co ten idiota mi, do cholery, zrobił?! Wyszłam z łazienki i szybko zeszłam na dół. Brandy. Ona musiała znać odpowiedź. Ona zawsze wszystko wiedziała.
- Brandy! – krzyknęłam z półpiętra, po czym zbiegłam
na dół. Brunetka wychyliła się z kuchni i spojrzała na mnie jakby nie rozumiała
o co chodzi, w dłoni ściskając karton z mlekiem.
- Co jest? – spytała, unosząc brwi do góry.
- Co jest? To może ty mi powiesz co jest? Co on mi
zrobił, do cholery? Dlaczego wyglądam w taki sposób? Dlaczego wyglądam jakbym
nie spała przez tydzień?!
- Uspokój się. I usiądź – powiedziała, wracając do
kuchni. Poszłam za nią i usiadłam przy blacie, wbijając w nią wzrok.
Oczekiwałam odpowiedzi. – Twój organizm się broni. Dlatego lepiej gdybyś
posiedziała w domu parę dni. Nic ci nie będzie. Rana musi się zagoić.
Prawdopodobnie trochę czasu to zajmie, ale nie martw się. Wszystko wróci do
normy. Obiecuję. Daj sobie czas.
- A jak się nie wybroni to co?! – po raz kolejny
podniosłam głos. Jak miałam się uspokoić, kiedy wiedziałam, że coś jest nie
tak?
- Wybroni się. A skoro teraz już tu jesteś, masz. To
ci powinno pomóc – mruknęła, nalewając mleka do miski pełnej czekoladowych
płatków. Spojrzałam się na nią jak na kretynkę. No bo jak, do cholery, to miało
mi pomóc? Robiło mi się słabo na myśl, że… Boże, a jeśli ja umrę? A jeśli
zamienię się w wilkołaka jak oni? Mózg mi pękał od ilości informacji, które
zaczęły się tam nagle gromadzić. – Cherry, do jasnej cholery. Przestań
panikować. Nic ci nie będzie i mogę cię o tym zapewnić. Rozmawiałam z
Williamem, zresztą… pamiętasz, jak kiedyś nie było mnie przez tydzień w szkole?
– Pokiwałam twierdząco głową. Dziwne, żebym nie pamiętała tygodnia bez
przyjaciółki. I to w dodatku tuż pod koniec pierwszej klasy. Patrzyłam, jak
odwraca się do mnie tyłem i podciąga koszulkę do góry. Zobaczyłam blizny na jej
plecach tuż przy kręgosłupie. I to nie były jedynie wbite pazury, była
podrapana. I jakim cudem ukryła to przez całe wakacje?! – William się zapomniał
trochę i miałam gorszy problem niż ty, było większe niebezpieczeństwo, że się
nie zagoi, bo no cóż. To jednak kręgosłup… - mruknęła, opuszczając koszulkę w
dół. – Chwała za to, że nie paraduję w bluzkach bez pleców i idzie to jakoś
zakryć. Dobre korektory też działają. Było dokładnie tak samo jak z tobą. Za
tydzień odzyskasz swój normalny wygląd, wszystko będzie w porządku. Andrew
zdążył wbić jedynie pazury, więc będziesz miała jeszcze mniejszy problem z
zakrywaniem tego. Podkłady, korektory, chustki, włosy… Przynajmniej latem nie
musisz się z tym aż tak kryć jak ja. – To racja, nie będę musiała. Ale z
drugiej strony... – Właściwie to chyba powinnaś mi powiedzieć co żeś takiego
zrobiła Andrew, że tak naskoczył na ciebie. To, że się nie lubicie, to jedno.
Ale takie coś…
- Lepiej usiądź – weszłam jej w słowo. Brandy miała
rację, nie powinnam była ukrywać przed nią tego wszystkiego. Była moją
przyjaciółką, moją siostrą, moim powiernikiem. Nawzajem ratowałyśmy sobie tyłki
z opresji, kryłyśmy się przed rodzicami. Od samego początku powinnam być z nią
szczera i nie powinnam była się bać jej reakcji, tego co powie na moją… rozpustność.
Na samym początku mówienie sprawiało mi problem. Ale z czasem, z każdym
kolejnym wypowiedzianym słowem, zdaniem, było coraz lepiej. Coraz łatwiej
przychodziło mi opowiadanie. I w taki oto sposób Brandy usłyszała o wszystkim.
Zaczynając od drobnych błędów życiowych, przez te większe, aż do największych.
Dowiedziała się o każdym moim wybryku, w tym o tym całkiem świeżym z ostatniego
meczu. Nie przerwała mi ani razu i uważnie słuchała tego, co mam do
powiedzenia. Nie oceniała mnie, pozwalała mi zrzucić ciężar, jaki nosiłam na
swoich barkach od… W sumie początku szkoły. Powiedziałam jej o wszystkim, co mi
ciążyło, co mnie trapiło od dawna. A ona albo przytakiwała, albo kręciła głową.
– Najgorsze jest to, że ja go nie kocham – dodałam na sam koniec, bawiąc się
już łyżką i rozmoczonymi płatkami w miseczce.
- Dlaczego z nim jesteś w takim razie? – spytała,
kończąc jeść swoje śniadanie.
- Boję się z nim rozstać. Przecież on by mnie zabił,
gdyby dowiedział się o tym wszystkim. Myślisz, że dlaczego ukrywałam to tak
nawet przed tobą?
- Cherry, nie jestem od tego żeby cię oceniać.
Znaczy właściwie to jestem i mogę, ale nie zrobię tego. Właściwie nie wiem, co
mam ci powiedzieć w tej sytuacji, bo jedyne co przychodzi mi na myśl to to,
żebyś w końcu odpuściła i go zostawiła. Nie możesz żyć w związku, który nie ma
przyszłości, bo ty się męczysz, a jego krzywdzisz, chociaż nie jestem jego
fanką. To co robiłaś, jest niemoralne, ale co ja mogę na to poradzić? To twoje
życie i mi nic do tego. Wiem za to, że powinnaś się ogarnąć i zacząć wszystko
od nowa. Louis cię nie tknie. Pamiętaj, że chodzę z Harveyem. On ma nad nimi
kontrolę. – Co z tego, że miał, skoro nie podziałało to na Andrew? Skąd
pewność, że podziała na Warra?
- Gdyby to było takie proste, to zaczęłabym od nowa.
- Nie jesteś święta, nie byłaś i nie będziesz, ale
to nie powód, żebyś sama skazywała się na potępienie. Na litość boską. Cherry.
To w taki sposób nie działa i dobrze o tym wiesz. – Nie pamiętam, kiedy ostatni
raz przyznałam rację Brandy, ale musiałam się z nią zgodzić. Czułam się winna,
czułam się źle sama ze sobą. Pozwoliłam robić z siebie szmatę i tak się
traktować. Pozwalałam innym wierzyć w to, że jestem złym człowiekiem. A nie
byłam. Bo trzeba rozróżniać to, że ma się świadomość, czego się chce, a to, że
idzie się do celu po trupach. Ja nie szłam. Ja po prostu wędrowałam tak, żeby
wszystko było w porządku i naprawdę starałam się nikogo nie krzywdzić. Może
prócz Louisa. To był wypadek przy pracy, na który nie miałam w tym momencie
żadnego wytłumaczenia.
- Chciałabym być lepszym człowiekiem, wiesz?
- Nie, nie chciałabyś. Chciałabyś być po prostu
szczęśliwa, znaleźć kogoś, z kim będzie ci dobrze, kto pozwoli ci na bycie
szczęśliwą i kto uchroni cię przed tymi debilami. Ale nie chciałabyś być lepsza,
bo spadłabyś ze swojego stołka i zamiast zostać królową balu, siedziałabyś pod
ścianą. Nie tego chcesz prawda? – Wzruszyłam ramionami. Okej, nie chciałam
rzeczywiście stracić swojej pozycji, ale nie chciałam też, żeby ludzie uważali
mnie za jędzę. Nie byłam nią. Może czasami się czepiałam, czasem byłam niemiła,
ale głównie dlatego, że nie ufałam ludziom i miałam z tym duży problem. Miałam
swoich znajomych, swoje otoczenie i tu czułam się w porządku.
- Może masz rację, B.
- Nie może, a na pewno.
- Okej, masz rację, fakt. Ale powiedz mi, jak to
zrobić.
- Przede wszystkim musisz zerwać z Louisem. To
pierwszy krok do bycia szczęśliwą. A dalej… Dalej pójdzie już z górki. Po
prostu, jak się go „pozbędziesz”, będzie lepiej. Poczujesz się szczęśliwsza,
lżejsza i na bank będzie wszystko wychodziło tak, jak ty chcesz, a nie na
odwrót. Po prostu skup się na sobie i zacznij dbać o swoje szczęście. – Ludzie,
od kiedy ona tak mądrze mówiła? Wyprostowałam się w końcu i przysunęłam bliżej
siebie miseczkę, żeby w końcu zjeść swoje śniadanie, po którym de facto
poczułam się lepiej. Wciąż jednak bolała mnie szyja i czułam się słabo. Miałam
nadzieję, że Brandy nie okłamywała mnie i faktycznie to minie za kilka dni, a
ja wrócę do poprzedniego stanu zdrowia. Przy okazji wyglądałam tak koszmarnie,
że rodzice pozwolą mi pozostać w domu do momentu, kiedy wyzdrowieję.
Symulowanie choroby nie powinno być aż tak trudne, prawda?
- Masz rację. Ale pomożesz mi z tym, jak tylko wrócę
do szkoły.
- Oczywiście. Przecież od tego są przyjaciele,
Cherry – powiedziała z najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki tylko było ją
stać. Westchnęłam i podniosłam naczynie, przechylając je i duszkiem wypiłam
zimne mleko, które smakowało odrobinę czekoladą. Dziękuję temu, kto stworzył
takie dodatki do mleka. To najlepsza rzecz na świecie.
*
Ten
tydzień był straszny. Męczyłam się siedzeniem w domu, tym, że wyglądałam
strasznie, że byłam osłabiona. Dwa razy prawie spadłam ze schodów. Tata
stwierdził, że musiałam złapać jakąś paskudną chorobę, bo na przeziębienie mu
to nie wyglądało. Ale dlaczego on w ogóle próbował cokolwiek mówić na ten
temat, skoro się nie znał? Był prezesem jednej z największych firm w Georgii. Z
medycyną miał wspólnego tyle co przejście się do dentysty czy dietetyka. Tylko
dlatego, że mama go tam wysyłała. Tydzień w domu z moją rodziną był najbardziej
tragicznym tygodniem.
Mama była taką… typową, stukniętą panią domu. Zawsze idealna, perfekcyjna. Dlatego ja i Polly nosiłyśmy aparaty odkąd tylko pojawiły nam się stałe zęby. Na szczęście już się tego pozbyłyśmy. Zawsze pilnowała nas, żebyśmy były wyprostowane jak struny i nigdy się nie garbiły. Idealne fryzury, cera. Gdy tylko którejś z nas coś wyszło na twarzy, z miejsca szłyśmy do kosmetyczki. Nie miałam pojęcia co by było, gdybyśmy nie mieli pieniędzy i nie moglibyśmy sobie pozwolić na takie luksusy. Nasze szafy były wypchane, nikt nam niczego nie bronił. Ludzie oceniali nas po wyglądzie. Obie z Polly byłyśmy pod stałą kontrolą dentystów, bo przecież uśmiech musi być śnieżnobiały, kosmetyczek, bo cera ma być nieskazitelna, dietetyków, bo co jeśli zmienimy dietę? Tak nie można! I instruktorki fitness. Raz w tygodniu w naszym domu odbywały się dla naszej trójki zajęcia. Tata się z tego wypisał, bo twierdził, że nie ma czasu na takie głupoty. Nie mogłam narzekać na to, bo przecież dzięki temu wyglądałam tak jak wyglądałam i czułam się faktycznie lepiej we własnej skórze.
W dodatku ja sama zapisałam się na jogę, na którą chodziłam z Brandy. W tym tygodniu jednak wszystko, ale po prostu wszystko musiałam sobie odpuścić z wiadomych względów.
Brandy była niemalże codziennie po szkole u mnie i dawała mi wszystkie lekcje i notatki, żebym nic nie opuściła i przez przypadek nikogo nie zawiodła, trzymając dalej siostry Harrison na prowadzeniu. Opuściłam jeden test, który miałam zamiar nadrobić zaraz po powrocie do szkoły i jedno pytanie, ale to wyrównam kiedy indziej. W przyszłym tygodniu mieliśmy podobno omawiać jakiś temat, po którym podzielimy się w grupy i będziemy tworzyć projekt bodajże z fizyki.
Miałam nadzieję, że uda mi się jednak ze wszystkim, bo póki co nudziłam się niemiłosiernie w domu i czułam się coraz bardziej fatalnie, będąc odcięta od świata żywych. Ale po tych kilku naprawdę długich i wyjątkowo beznadziejnych dniach nadeszła niedziela. I tego dnia było już ze mną o wiele lepiej. Tym razem odwiedziła mnie Brandy z Williamem. Crystal wpadła w piątek po szkole i mówiła, że Liam ją gdzieś zabiera na weekend. Z Louisem rozmawiałam tyle co przez telefon, bo nie chciałam go widzieć, a on jak na złość dzwonił po kilka razy dziennie. Nie sposób było się od niego odpędzić. Już nie chodziłam z opatrunkiem, a jedynie plastrem, bo sama bałam się na to spojrzeć. Brandy zajmowała się tym codziennie.
Mama była taką… typową, stukniętą panią domu. Zawsze idealna, perfekcyjna. Dlatego ja i Polly nosiłyśmy aparaty odkąd tylko pojawiły nam się stałe zęby. Na szczęście już się tego pozbyłyśmy. Zawsze pilnowała nas, żebyśmy były wyprostowane jak struny i nigdy się nie garbiły. Idealne fryzury, cera. Gdy tylko którejś z nas coś wyszło na twarzy, z miejsca szłyśmy do kosmetyczki. Nie miałam pojęcia co by było, gdybyśmy nie mieli pieniędzy i nie moglibyśmy sobie pozwolić na takie luksusy. Nasze szafy były wypchane, nikt nam niczego nie bronił. Ludzie oceniali nas po wyglądzie. Obie z Polly byłyśmy pod stałą kontrolą dentystów, bo przecież uśmiech musi być śnieżnobiały, kosmetyczek, bo cera ma być nieskazitelna, dietetyków, bo co jeśli zmienimy dietę? Tak nie można! I instruktorki fitness. Raz w tygodniu w naszym domu odbywały się dla naszej trójki zajęcia. Tata się z tego wypisał, bo twierdził, że nie ma czasu na takie głupoty. Nie mogłam narzekać na to, bo przecież dzięki temu wyglądałam tak jak wyglądałam i czułam się faktycznie lepiej we własnej skórze.
W dodatku ja sama zapisałam się na jogę, na którą chodziłam z Brandy. W tym tygodniu jednak wszystko, ale po prostu wszystko musiałam sobie odpuścić z wiadomych względów.
Brandy była niemalże codziennie po szkole u mnie i dawała mi wszystkie lekcje i notatki, żebym nic nie opuściła i przez przypadek nikogo nie zawiodła, trzymając dalej siostry Harrison na prowadzeniu. Opuściłam jeden test, który miałam zamiar nadrobić zaraz po powrocie do szkoły i jedno pytanie, ale to wyrównam kiedy indziej. W przyszłym tygodniu mieliśmy podobno omawiać jakiś temat, po którym podzielimy się w grupy i będziemy tworzyć projekt bodajże z fizyki.
Miałam nadzieję, że uda mi się jednak ze wszystkim, bo póki co nudziłam się niemiłosiernie w domu i czułam się coraz bardziej fatalnie, będąc odcięta od świata żywych. Ale po tych kilku naprawdę długich i wyjątkowo beznadziejnych dniach nadeszła niedziela. I tego dnia było już ze mną o wiele lepiej. Tym razem odwiedziła mnie Brandy z Williamem. Crystal wpadła w piątek po szkole i mówiła, że Liam ją gdzieś zabiera na weekend. Z Louisem rozmawiałam tyle co przez telefon, bo nie chciałam go widzieć, a on jak na złość dzwonił po kilka razy dziennie. Nie sposób było się od niego odpędzić. Już nie chodziłam z opatrunkiem, a jedynie plastrem, bo sama bałam się na to spojrzeć. Brandy zajmowała się tym codziennie.
- Gotowa na jutrzejszy dzień? – spytała, odrywając
plaster od mojej skóry. Syknęłam niezadowolona z tego, jaki ból odczułam.
- A czemu miałaby nie być? – wtrącił William,
przyglądając się nam.
- Kochanie, nie było jej przez tydzień, dobrze
wiesz, że znów będą gadać. – Nigdy nie wiedziałam, jak Brandy to robi, że z
taką naturalnością przychodzi jej kłamanie, że William ani razu się jeszcze nie
zorientował.
- No tak, ale przecież Cherry jest w naszej elicie,
więc nie rozumiem, czym miałaby się przejmować.
- Jesteś facetem, tego nigdy nie pojmiesz. Nawet
jeśli jesteś alfą – powiedziałam, zerkając na niego niemalże z litością
wymalowaną na twarzy. Czy on naprawdę musiał zadawać takie mało inteligentne
pytania?
- Zdecydowanie lepiej się czujesz, Harrison –
stwierdził. Uśmiechnęłam się do niego lekko, a po chwili poczułam na policzku
usta Brandy.
- A to za co? – spytałam zaskoczona.
- Mówiłam ci, że się zagoi? Mówiłam. Zakryjesz to
jutro korektorem i nikt się nie zorientuje, że Andrew cokolwiek ci zrobił. –
Wzdrygnęłam się na jego imię.
- Mówiłaś, ale jak myślę o tym, że będę musiała z
nim jutro stanąć twarzą w twarz… Aż mi się niedobrze robi. Ten kretyn jest
zdolny do wszystkiego – powiedziałam, dopiero teraz zdając sobie naprawdę
sprawę z tego, że jutro w szkole znów wszystko będzie po staremu, że będę
skazana na towarzystwo Sharmana, którego się bałam. Autentycznie się go bałam.
- Nie musisz się martwić, Harrison. On się do ciebie
nie zbliży. Ustawiłem go do pionu i nie będzie więcej odpierdalać – powiedział
Will. Spojrzałam na niego zaciekawiona, ale zbył mnie machnięciem ręki. Nie
dopytywałam, bo i po co? Dla własnego spokoju i dobra, postanowiłam tak jak i
on zignorować cały ten temat.
- A jak Willy tak mówi, to znaczy, że tak będzie.
Zresztą ten frajer dostał też zakaz zbliżania się do Polly. Moje kochanie o to
zadba, prawda? – spytała Thomas, wrzucając do śmietnika obok mojej toaletki
plaster, po czym podeszła do blondyna i uwiesiła mu się na szyi, soczyście
całując jego policzek. Miałam wrażenie, że została na nim nawet ślina, ale nie
skomentowałam tego. To w końcu była Brandy. A jej się na trzeźwo nie ogarnie. W
sumie na nietrzeźwo też nie, ale to drobny szczegół.
- Prawda, prawda. Tylko mnie nie śliń, bo jeszcze
pomyślę, że masz problemy ze zdrowiem i trzeba będzie się tobą zająć… - Jego
ręka wylądowała z głośnym plasknięciem na jej pośladku, a ja uprzejmie
odchrząknęłam.
- Nie żebym wam przeszkadzała, ale to mój pokój, a
ja wyjątkowo nie mam ochoty na takie widowisko – powiedziałam, kładąc się na
łóżku i wyciągając przed siebie nogi.
- Potrzebujesz seksu. Louis dawno nie zaglądał, co?
– Wyszczerzył się idiotycznie William, a Brandy zdzieliła go w tył głowy. – No
co?
- Gówno – odpowiedziała, siadając plecami do niego,
a do mnie wyszczerzyła się szeroko, przy okazji puszczając mi oczko.
*
Poniedziałek.
Nie lubiłam poniedziałków z prostej przyczyny. Oprócz pójścia do szkoły,
zajęcia rozpoczynaliśmy od cudownej lekcji chemii. To nie było tak, że nie
lubiłam tego przedmiotu. Po prostu nigdy nie czułam się na siłach, by o
godzinie dziewiątej siedzieć na zajęciach i robić jakieś eksperymenty czy inne
badziewia, albo notować tysiąc różnych dziwnych rzeczy.
Nie można też pominąć faktu, że dzisiaj po raz pierwszy od tygodnia pojawiałam się w szkole, miałam stawić czoło Andrew i całej reszcie, która rozsieje znów jakieś straszne plotki na mój temat. Z Brandy – która została u mnie na noc, po tym jak wyrzuciłyśmy Williama – zgodnie stwierdziłyśmy, że nie mogę się nagle zmienić i chować przed światem, bo ludzie zaczną gadać jeszcze więcej i jeszcze więcej plotek powstanie na mój temat. Dlatego wkroczyłam na teren szkoły ubrana w obcisłą białą bluzeczkę z rękawem trzy czwarte, mocniej wyciętymi plecami, chociaż przód nie przedstawiał za dużo, prócz faktu, że wyglądałam tak, jakbym nie miała bielizny, a miałam; obcisłe jasnoniebieskie dżinsy i w tym samym kolorze kurteczkę dżinsową, oraz śnieżnobiałe nike (czy ja już kiedyś wspomniałam, że jestem pieprzoną perfekcjonistką i pedantką i mam wręcz bzika na punkcie czystości?). Włosy miałam byle jak splecione na boku i w gruncie rzeczy prezentowałam się całkiem przyjemnie dla oka. Myślałam, że nic nie zepsuje tego dnia i uda mi się utrzymać całkiem znośny humor do samego końca. Nie byłoby to trudne, bo oprócz tego, że obydwie byłyśmy już prawie spóźnione na lekcję przez to, że nasz wychowawca nas złapał i zaczął wypytywać mnie o zdrowie, bo przecież byłam tak ciężko chora na grypę, wszystko szło po naszej myśli. Musiałam przyznać, że moje urocze blizny nie były aż tak widoczne i odrobina korektora podziałała idealnie. Zginęły z pola widzenia.
Było już po dzwonku, więc na złamanie karku pędziłyśmy przez szkolny korytarz by nie spóźnić się jeszcze bardziej na chemię. Nawet nie chciałam wiedzieć co moja szanowna klasa pomyśli na mój temat, kiedy mnie zobaczą po tygodniowej nieobecności. Zadbałyśmy z Thomas o to, żeby mój wygląd był jak najbardziej zbliżony do tego, co powinnam była sobą reprezentować, będąc w elicie. Denerwowałam się, ale to nie był jedynie stres związany ze stanięciem z tymi wszystkimi ludźmi twarzą w twarz znowu. To było coś, czego nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć, a co głęboko się we mnie zakorzeniło, od samego rana nie dając mi spokoju, powodując, że prawie zwróciłam całe śniadanie. Przykleiłam sobie do twarzy uśmiech, kiedy B. nacisnęła klamkę i pociągnęła w naszą stronę drzwi, przechodząc przez nie pierwsza. Nauczycielki jeszcze nie było, więc nie było aż tak najgorzej. Nikt nie powie, że wpadłyśmy chwilę po dzwonku. Kiedy tylko weszłam do środka, zaległa całkowita cisza. Zupełnie tak, jakby nikt nie chciał, żebym słyszała o czym były rozmowy. Spojrzałam na Brandy, a ta wzruszyła ramionami, idąc na swoje miejsce. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Louisa, z którym miałam zająć miejsce na chemii. Jak zawsze. Zmarszczyłam czoło, dostrzegając w mojej ławce zupełnie inną sylwetkę niż tę, której się spodziewałam.
Nie można też pominąć faktu, że dzisiaj po raz pierwszy od tygodnia pojawiałam się w szkole, miałam stawić czoło Andrew i całej reszcie, która rozsieje znów jakieś straszne plotki na mój temat. Z Brandy – która została u mnie na noc, po tym jak wyrzuciłyśmy Williama – zgodnie stwierdziłyśmy, że nie mogę się nagle zmienić i chować przed światem, bo ludzie zaczną gadać jeszcze więcej i jeszcze więcej plotek powstanie na mój temat. Dlatego wkroczyłam na teren szkoły ubrana w obcisłą białą bluzeczkę z rękawem trzy czwarte, mocniej wyciętymi plecami, chociaż przód nie przedstawiał za dużo, prócz faktu, że wyglądałam tak, jakbym nie miała bielizny, a miałam; obcisłe jasnoniebieskie dżinsy i w tym samym kolorze kurteczkę dżinsową, oraz śnieżnobiałe nike (czy ja już kiedyś wspomniałam, że jestem pieprzoną perfekcjonistką i pedantką i mam wręcz bzika na punkcie czystości?). Włosy miałam byle jak splecione na boku i w gruncie rzeczy prezentowałam się całkiem przyjemnie dla oka. Myślałam, że nic nie zepsuje tego dnia i uda mi się utrzymać całkiem znośny humor do samego końca. Nie byłoby to trudne, bo oprócz tego, że obydwie byłyśmy już prawie spóźnione na lekcję przez to, że nasz wychowawca nas złapał i zaczął wypytywać mnie o zdrowie, bo przecież byłam tak ciężko chora na grypę, wszystko szło po naszej myśli. Musiałam przyznać, że moje urocze blizny nie były aż tak widoczne i odrobina korektora podziałała idealnie. Zginęły z pola widzenia.
Było już po dzwonku, więc na złamanie karku pędziłyśmy przez szkolny korytarz by nie spóźnić się jeszcze bardziej na chemię. Nawet nie chciałam wiedzieć co moja szanowna klasa pomyśli na mój temat, kiedy mnie zobaczą po tygodniowej nieobecności. Zadbałyśmy z Thomas o to, żeby mój wygląd był jak najbardziej zbliżony do tego, co powinnam była sobą reprezentować, będąc w elicie. Denerwowałam się, ale to nie był jedynie stres związany ze stanięciem z tymi wszystkimi ludźmi twarzą w twarz znowu. To było coś, czego nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć, a co głęboko się we mnie zakorzeniło, od samego rana nie dając mi spokoju, powodując, że prawie zwróciłam całe śniadanie. Przykleiłam sobie do twarzy uśmiech, kiedy B. nacisnęła klamkę i pociągnęła w naszą stronę drzwi, przechodząc przez nie pierwsza. Nauczycielki jeszcze nie było, więc nie było aż tak najgorzej. Nikt nie powie, że wpadłyśmy chwilę po dzwonku. Kiedy tylko weszłam do środka, zaległa całkowita cisza. Zupełnie tak, jakby nikt nie chciał, żebym słyszała o czym były rozmowy. Spojrzałam na Brandy, a ta wzruszyła ramionami, idąc na swoje miejsce. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Louisa, z którym miałam zająć miejsce na chemii. Jak zawsze. Zmarszczyłam czoło, dostrzegając w mojej ławce zupełnie inną sylwetkę niż tę, której się spodziewałam.
-
Podobno powiększyła sobie biust.
-
To niemożliwe, bo cycki ma takie, jakie miała. I nie zagoiłyby się jej tak
szybko! – usłyszałam konspiracyjny szept dwóch psiapsiółek siedzących w drugiej
ławce. Aż cofnęłam się do tyłu o dwa kroki i spojrzałam na nie z góry, po czym
z uśmiechem pochyliłam się nad nimi.
-
Nie powiększyłam sobie cycków. Czy już nie wolno być najzwyczajniej w świecie
chorym? – spytałam równie cicho jak one. – No właśnie. Zajmijcie się lepiej swoim
zdrowiem i życiem, bo moje nie powinno was nawet w najmniejszej mierze
interesować – dodałam, prostując się i ruszyłam na swoje miejsce, gdzie
chłopak, który je zajmował, wciąż siedział do mnie tyłem.
-
Dalej jest tak samo wredna jak była… - usłyszałam za sobą.
Chłopak
siedzący na miejscu Lou, był brunetem,o wiele lepiej zbudowanym od Louisa i
cholernie dobrze pachniał. Czułam to już z tej odległości.
Zatrzymałam się przy swoim stoliku, po czym odchrząknęłam. Ale nawet nie zareagował, jakby mnie nie słyszał, albo olał. Więc postukałam go palcem w ramię, czekając na reakcję, w tym samym czasie mówiąc do niego z nadzieją, że się ocknie i zmieni miejsce.
Zatrzymałam się przy swoim stoliku, po czym odchrząknęłam. Ale nawet nie zareagował, jakby mnie nie słyszał, albo olał. Więc postukałam go palcem w ramię, czekając na reakcję, w tym samym czasie mówiąc do niego z nadzieją, że się ocknie i zmieni miejsce.
-
Nie wiem, kim jesteś i co tu robisz, ale to moje miejsce i mojego faceta, więc
zmiataj stąd – powiedziałam. I właśnie w tym momencie brunet odwrócił się w
moją stronę z uroczo-bezczelnym uśmiechem na twarz i zmierzył mnie od góry do
dołu swoimi ciemnymi oczami. A mnie najzwyczajniej w świecie wmurowało w
podłogę.
-
Kazano mi tu usiąść, więc usiadłem. Najwyraźniej jesteś na mnie skazana –
odpowiedział wręcz z pewnością siebie w głosie. Boże, miał najprzyjemniejszy
głos jaki słyszałam w życiu. Aż się prawie zapowietrzyłam. Spojrzałam na
Brandy, licząc na to, że może ona wie kto to, do cholery, jest i dlaczego tu
siedzi i skąd się wziął i… - Wolisz siedzieć od okna? Czy na brzegu? – spytał.
Ja miałam omamy prawda? To na pewno musiały być omamy, jakiś skutek uboczny
tego co zrobił mi Andrew. Bo to było niemożliwe. To nie działo się naprawdę.
-
Witaj, Harrison, dobrze, że do nas wróciłaś i poznałaś już naszego nowego
kolegę – usłyszałam głos nauczycielki, która właśnie weszła do sali, z hukiem
zamykając za sobą drzwi. – Możesz zająć swoje miejsce – dodała po chwili,
kładąc dziennik na biurku i spojrzała na mnie. Zacisnęłam mocno usta i usiadłam
na zajmowanym przez siebie zazwyczaj miejscu. Odłożyłam zarówno książkę i
zeszyt na brzeg ławki i od razu wyciągnęłam z kieszeni telefon.
Kto
to jest? Co tu robi? Gdzie jest Louis?
Tej
treści wiadomość dostała ode mnie Brandy, której telefon dał o sobie znać, dość
głośno.
-
Ile razy mam powtarzać, że jak już musicie mieć przy sobie telefon, to go
chociaż wyciszajcie – powiedziała Zuehlke. Byłam niemalże pewna, że Brandy
wywróciła oczami, wyciszając telefon.
Nie
wiem, ale jest przystojny, prawda? Widzisz, poszczęściło Ci się szybciej, niż
myślałaś. Tylko bądź grzeczna XOXO
-
Tak jak mówiłam, dzisiaj zajmiemy się kwasami…
-
Co ci się stało? – spytał chłopak siedzący obok mnie, gapiąc się na moją szyję.
Jakim cudem to dostrzegł? W momencie rozpuściłam włosy i szybko palcami
rozprostowałam warkocz, zasłaniając przed nim prawą stronę swojej szyi.
-
Nie twój interes – odpowiedziałam, otwierając podręcznik na odpowiedniej
stronie. Przerobiłam ten temat w domu, kiedy mi się nudziło, więc mogłam sobie
dzisiaj pozwolić na nieuważanie. I tak znów zaskoczę kolejnego nauczyciela, bo
wiedziałam o co chodzi.
Musiałam koniecznie dowiedzieć się gdzie jest Louis i dlaczego go nie ma i… Chociaż miałam go zostawić, byłam w jakiś sposób uzależniona od niego. Nie potrafiłam zrezygnować z pocieszenia się jego kosztem, czy też wykorzystania go, żeby spuścić z siebie powietrze.
Musiałam koniecznie dowiedzieć się gdzie jest Louis i dlaczego go nie ma i… Chociaż miałam go zostawić, byłam w jakiś sposób uzależniona od niego. Nie potrafiłam zrezygnować z pocieszenia się jego kosztem, czy też wykorzystania go, żeby spuścić z siebie powietrze.
Gdzie
jesteś, Lou? Potrzebuję Cię.
Napisałam
mu, po czym ze zrezygnowaniem odłożyłam telefon na brzeg ławki. Miałam
nadzieję, że pojawi się chociaż na drugiej lekcji i wszystko wróci jako tako do
normy. Przecież to było chore. Znaczy… Wszystko pięknie i ładnie, ale jakim
cudem chłopak, który ostatnio notorycznie nawiedzał mnie w snach
zmaterializował się i siedział teraz obok mnie, zamiast Louisa?
-
Nie denerwuj się tak, Cherry, złość piękności szkodzi – powiedział, a ja
natychmiast odwróciłam się w jego stronę. I skąd on znał moje imię?! – Nasza
klasa zdążyła mnie już poinformować, że wracasz do szkoły. Wszędzie było
słychać twoje imię – wytłumaczył, wzruszając lekko ramionami. Czułam, że robi
mi się słabo. Okej, to było racjonalne wytłumaczenie tego, skąd je znał, ale… -
Jestem Dylan, miło cię poznać, w końcu – wyszeptał, kiedy nauczycielka
odchrząknęła i wyciągnął do mnie dłoń, puszczając mi oczko. Cokolwiek to miało
znaczyć.
Patrz, piszę komentarz!
OdpowiedzUsuńAlbo czekaj, muszę do kibla. Zw.
*wróciła po pięciu minutach*
Wkręciło mi się znowu sweet talker, ale co tam, mniejsza, bo to niezwiązane z tematem. Mam problem z n i ctrl, więc jestem w niebie.
Muszę wkleić sobie tutaj mój ulubiony cytat, bo nie mogę.
Wyszczerzył się idiotycznie William, a Brandy zdzieliła go w tył głowy. – No co?
- Gówno – odpowiedziała, siadając plecami do niego, a do mnie wyszczerzyła się szeroko, przy okazji puszczając mi oczko.
I chyba nie muszę mówić, dlaczego on mi się tak podoba, bo jestem przewidywalna, ot co xD
Tak czy siak nie stworzę ci jakiegoś genialnego komentarza po części dlatego, że nie umiem, a po części dlatego, że mam error.
Hej, laska miała lepszy sen od moich! W ogóle to w kwestii snów nie powinnam się wypowiadać, bo te ostatnie wybryki to jakaś moja wynaturzona część mózgu wymyśliła i nie powinnam za siebie odpowiadać. Boże, co ja pierdolę? Mogłabym się skupić na rozdziale, a nie pierdolić trzy po trzy. W sumie masz to na co dzień, więc czym się przejmuję? Co ja... Ach tak! Mam nadzieję, że zacznie się coś dziać. Przypuszczalnie wciąż mi czegoś brakuje jak w moim nudnym Damarsie. I najbardziej mi się spodobało to, że pojawił się Dylan. I w zasadzie to, co mówiła Brandy to yyy... kurwa. Co się podejmę tematu, to dochodzę (hurra!) do wniosku, że i tak już wszystko obgadałyśmy. Kurwa, nie bawię się tak. Co ja mam w sumie ci napisać, bo nie wiem?
Obraziłam się na samą siebie, robię ci trzodę i coś tam. Już nie brzmię na elokwentną. Bo tak, czasami tak brzmię xD A! Czaisz, że żal mi Lucjana? Żal mi, serio! Biedny dupek :(
Weź coś pisz, bo może mnie natchniesz i lepiej nie czytaj tego komentarza. Wyprowadzam się stąd.
Eh pięknie xD będzie tak słodko i pięknie ze cholera mnie bierze :D dawaj czadu bo kocham to opowiadanie ;D
OdpowiedzUsuńTak, wiem nawaliłam. Zamiast napisać od razu jak zwykle zwlekałam, żeby ubrać wszystko idealnie w słowa a przede wszystkim niestety brak czasu na wszystko.
OdpowiedzUsuńCo do odcinka to za dużo się nie wypowiem, bo nie wiem jakich słów odpowiednich użyć, kolejna magia w Twoim wykonaniu przerosła wszystko, nawet nie wiem co napisać. Tak głupia jestem. Zabieram się za komentowanie a nie wiem co pisać eh norma.
Wciąż czuję ten niedosyt, niedosyt spowodowany krótkimi odcinkami, mogłabym czytać i czytać ! Mam nadzieje, że głównej bohaterce się w końcu ułoży, będzie szczęśliwa, znajdzie kogoś kto ją po prostu pokocha i to nie tylko w opowiadaniu !
Czekam z niecierpliwością na kolejną część ;) Pozdrawiam i dużo weny życzę ;*
Tyle Cię nie było i sądziłam, że nie będzie jeszcze dłużej, gdy rozmawiałyśmy o przerwie, a tu proszę, idę do szkoły na cały dzień, gdzie panuje między nami cisza, nie ma większych rozmów, wracam na drugi dzień i dostaję wiadomość o szóstym rozdziale. Podoba mi się w jakim stylu zaskakujesz i powracasz.
OdpowiedzUsuńTyle tekstu, tyle dobrego stylu, tyle opisów i bum! gość programu, Dylan. Nie sądziłam, że po tak obszernym rozdziale, na końcu dodasz wisienkę na torcie i wprowadzisz nowego bohatera. Czuję się podwójnie zaskoczona i podwójnie zadowolona. Z Twojego powrotu i Twojego rozdziału. Mam nadzieję, że odzyskałaś wszystko, co na tamten moment utraciłaś i już niedługo przeczytamy rozdział siódmy, a potem ósmy i dziewiąty i będzie coraz więcej akcji, coraz więcej opisów, coraz więcej Twojego talentu, który musi być publikowany.
Trzymam kciuki, Oli.
Zacznę od tego, że - W KOŃCU POJAWIŁ SIĘ ODCINEK! Tak długo nie mogłam się doprosić, a tu niespodzianka! Lubię takie niespodzianki!
OdpowiedzUsuńWłaściwie to jak teraz weszłam i zerknęłam na ten sen...jest taki sielankowy, a jeszcze mam w głowie to, co mi opowiadałaś. Gotowanie, buziaczki, to chyba chciałabym przeżyć czy coś. Ale no, mniejsza o to.
Chyba nie muszę mówić, że Will w każdej sytuacji jest my love!? Kocham go! I sama bym takiego chciała.
W sumie to martwi mnie to zadrapanie. Bo jednak naczytałam się trochę i naoglądałam tego, jak wilkołak zaatakuje. Nigdy nic fajnego z tego nie wyszło. Ale heeej, nie ma tu jakiegoś Pierwotnego Wampira, co by swojej zajebistej krwi użyczył w celach leczniczych? To było w Pamiętnikach Wampirów, pamiętam ten odcinek jak Caroline została ugryziona i ten Pierwotny (którego imienia nie pamiętam już) dał jej swoją krew na uzdrowienie (chociaż ona była wampirem, nieważne). Chociaż już głupoty plote, bo w końcu ona nie jest wampem...i niekoniecznie czeka ją wielka krzywda przez to, prawda?
No i szkoła. Kurwa, ja też nienawidziłam powrotów po chorobie. Każdy się pyta itd, a chuj to wszystkich obchodzi?!
I gdzie jest Lou? Looooooooooouuuuuuuuuuuu? (cmoka i gwiżdże)
Ale wiesz co?! JEST DYL! Tyle na niego czekałam! I proszę - niczym wisienka na torcie ^.^ Chcę go JUŻ! I kolejny odcinek!
Kocham, buziaki i WENY! :****