Episode 08. (Happy Birthday, Cherry. I hope you love your day)

Siedzieliśmy w moim pokoju, a ja starałam się przekazać jak najwięcej użytecznej wiedzy Dylanowi, który wyglądał tak, jakby naprawdę chciał nadrobić cały ten materiał. I musiałam przyznać, że świetnie się przy tym bawiłam. Nawet nie zwracałam uwagi na to, ile czasu minęło od momentu, kiedy wraz z piciem i jakimiś przekąskami władowaliśmy się do mojego pokoju i zaczęliśmy naukę. Okej, myliłam się trochę co do jego osoby. I wcale nie był aż tak denerwujący. Od rozmowy pod drzewem, zaczęliśmy od nowa i tak… To był całkiem niezły drugi początek. No przynajmniej teraz nie wyprowadzaliśmy się tak z równowagi jak przedtem. A przy okazji miło było cieszyć oczy kimś, kto wygląda tak dobrze.
- Cherry! – usłyszałam z dołu moją siostrę. Spojrzałam w stronę drzwi.
- Zaraz wracam – powiedziałam, podnosząc się z łóżka i od razu skierowałam się w stronę wyjścia z pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i zbiegłam po schodach. – Co jest? – spytałam, pojawiając się w salonie.
- Ktoś do ciebie – mruknęła, wskazując ręką na kuchnię, do której od razu poszłam.
- Crystal? – spytałam zaskoczona, widząc dziewczynę. Co ona tu robiła? – Myślałam, że miałaś być dzisiaj z Liamem – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Byłam – odpowiedziała. – Możemy iść do ciebie?
- Dylan jest… Uczymy się. Znaczy, właściwie to on się uczy, a ja sobie tylko materiał powtarzam… Polly – odwróciłam się do tyłu. – Idź do siebie, proszę – poprosiłam młodą, która skinęła głową, ruszając do schodów.
- I tak mam co robić – mruknęła i po chwili zaczęła wspinać się na górę. Znów spojrzałam na Crystal.
- Od dawna wiedziałaś? – spytała, opierając się o blat. Wyglądała na złą, ale jednocześnie przerażoną. Tak samo ja zareagowałam na samym początku. Dokładnie w taki sam sposób.
- Od początku właściwie – powiedziałam, wzruszając ramionami.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Nie mogłam, C. Każdy z nich sam to powiedział, my nie mogłyśmy…
- Brandy też wie?
- Oczywiście. Ona pierwsza się dowiedziała. William jest alfą, on… Właściwie sama nie wiem, bo on najbardziej nad tym wszystkim panuje. Nie musiał jej mówić, ale to zrobił.
- Jak ty z tym żyjesz? Nie boisz się? – spytała, wtrącając mi się w zdanie.
- Gdybym się bała… Zobacz. Tyle czasu jesteś już z Liamem. Czy kiedykolwiek dał ci powód do strachu? – Pokręciła przecząco głową. – No właśnie. On jest dalej taki, jaki był. Liam nigdy nie pozwoli ci się bać. On zawsze prędzej pierwszy rzuci się komuś do gardła, stając w twojej obronie, niż pozwoli, żeby spadł ci włos z głowy – uśmiechnęłam się do niej ciepło.
- Tak, ale…
- Nie ma „ale” Crystal. Liam jest cały czas tą samą osobą, którą kochasz, która cię uszczęśliwia. I to się nie zmieni. Mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z niego przez to, czego się dowiedziałaś – powiedziałam, opuszczając głowę w dół. Bo ja powoli coraz bardziej rezygnowałam z Louisa. Tylko u mnie pozostawała jeszcze ta kwestia, że faktycznie ja go nie kochałam.
- Tak jak ty z Louisa? – spytała, a ja przerażona spojrzałam na nią.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Wydawało mi się, że to powiedziałaś. Jeśli go nie kochasz, po co z nim jesteś? – O mało co się własną śliną nie zakrztusiłam.
- Brandy ci to powiedziała?
- Przecież wiesz, że Brandy nie rozmawia ze mną na takie tematy – powiedziała, wzruszając ramionami. – Dlaczego tego nie przerwiesz, Cherr?
- Nie mogę Crystal. I powinnam wracać do Dylana…
- Nie chciałam przeszkadzać. Zadzwoń później do mnie – powiedziała, a ja skinęłam głową. Skąd ona, do cholery, wiedziała o tym? Nie było przecież tego po mnie widać, prawda? Uśmiechnęła się lekko i ruszyła do wyjścia. – Nie martw się, ja nikomu nie powiem – powiedziała jeszcze, po czym zniknęła za drzwiami. Czy mogło być gorzej? Teoretycznie mogło. W praktyce to wyglądało nieco inaczej. Wróciłam na górę z dość nietęgą miną, co od razu zauważył Dylan.
- Stało się coś? – spytał.
- Nie, nic takiego. Co zrobiłeś przez ten czas? – spytałam, podchodząc do łóżka, na którym usiadłam i spojrzałam na jego notatki. – Jesteś mądrzejszy, niż myślałam. Po co ci dodatkowe „lekcje”? – spytałam. A on uśmiechnął się niewinnie.
- I tak jestem z materiałem w plecy…
Poważnie? Pokręciłam lekko głową i podałam mu kolejne zagadnienia, sama będąc w zupełnie innym świecie. Crystal mnie zagięła i byłam w zdecydowanie większym szoku niż ona. Co z tego, że Liam jej powiedział o sobie, skoro ona wiedziała coś, o czym nikt prócz mnie i Brandy nie miał nawet zielonego pojęcia. Nie mogłam się przez to na niczym skupić. Zupełnie wybiła mnie z rytmu, a w mojej głowie kłębiło się coraz więcej pytań na ten temat, na których odpowiedzi nie mogłam znaleźć. Jakie to wszystko było bezsensu.
- Cherry, wróć do świata żywych – powiedział Dylan ze śmiechem, a ja się ocknęłam.
- Mówiłeś coś? – spytałam. Pokiwał głową.
- Pytałem, o co chodzi w tym, bo to ani niema składu, ani sensu – stwierdził, pokazując na moje notatki.
- To… moje skróty myślowe, przepraszam, tego będzie więcej. Musisz się przyzwyczaić – powiedziałam, odczytując mu wszystkie informacje zapisane na papierze. Jego mina była coraz bardziej zdziwiona. Tak, jakby nie miał pojęcia, skąd ja to wszystko wzięłam, skoro w zeszycie praktycznie nic takiego nie było napisane. Tym razem to ja się do niego niewinnie uśmiechnęłam. – No widzisz. Moje skróty myślowe zazwyczaj podpowiadają mi, o co chodziło. Większość rzeczy zapamiętuję i nawet nie zapisuję, bo nie mam takiej potrzeby…
- Jesteś ponad przeciętnie inteligentna, czy co? – spytał ze śmiechem.
- Nie, po prostu mam dobrą głowę do takich rzeczy. To wychodzi mi jakoś tak… No wiesz. Naturalnie. Siedzę, słucham, czasem nie, ale i tak wynoszę wszystko, co najważniejsze z lekcji – powiedziałam, wzruszając ramionami. Od zawsze tak miałam i dla mnie to nie była żadna nowość. Zeszyt prowadziłam dla proformy, bo czasem nauczyciele chcieli zajrzeć w nasze notatki, czy w ogóle cokolwiek zapisujemy. Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?
- Okej, jesteś najwyraźniej mniej przeciętna, niż myślałem na początku.
- Chcesz coś zjeść? – spytałam, zamierzając zrobić przerwę.
- Czy to oznacza, że dajesz mi chwilę wytchnienia? – wyszczerzył idealnie białe zęby w idealnym uśmiechu. Cholera, co z nim było nie tak?
- Mam ochotę zamówić pizzę. Co ty na to?
- Tylko nie hawajską.
- Oczywiście, że nie. Tona sera i mięsa to jest to, co lubię.
- Zdecydowanie. – Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

~*~

Nie miałam pojęcia, kiedy minęło nam całe popołudnie, bo mimo nauki świetnie się bawiliśmy. A pizza w jego towarzystwie była naprawdę pyszna. Był już wieczór, kiedy ode mnie wyszedł, a ja nie czułam się bardziej zadowolona, niż w ten „feralny” poniedziałek. I właściwie w taki sposób minął cały tydzień. Dzień w dzień siedziałam z Dylanem i czasem dołączała do nas Crystal i Liam. Popołudniami on przychodził do mnie i wspólnie się uczyliśmy. Louis do tej pory nie powiedział ani jednego słowa na ten temat. Jakby wcale mu to nie przeszkadzało, że sama zaczęłam unikać kontaktu z nim. Czułam się naprawdę dobrze w towarzystwie „nowego”.
A później przyszła sobota. W zeszłym roku to był piątek i żadna z nas nie postawiła nawet nogi na terenie szkoły. W tym roku, wypadało to w sobotę. Moje urodziny plus impreza Halloweenowa.  Trzeba było przygotować cały dom. Zająć się jedzeniem, dekoracjami, napojami. Po prostu wszystkim.
Od rana latałyśmy po mieście z cała listą zakupów, a bagażnik pękał w szwach. Chłopcy mieli załatwić alkohol dla tych bardziej wytrwałych. Nas interesowały przekąski i wystrój.
Powinnam wyjaśnić jedną rzecz. Owszem, przez cały tydzień prawie nie rozmawiałam z Brandy, a w tym tygodniu przyjaciółką numer jeden była dla mnie Crystal, ale w ten dzień zapominałyśmy o wszystkich sporach i znów byłyśmy niezniszczalną trójką. Chociaż mimo to, nie powiedziałam żadnej z nich, że jednak w towarzystwie Dylana bawię się lepiej, niż wszyscy myślą.
- Pomożesz mi z tym? – spytała Brandy, przynosząc wielkie pudło, wypchane przeróżnymi dekoracjami.
- Jasne – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko, po czym zaczęłam wypakowywać powoli te wszystkie pierdoły z pudełka, co chwilę zerkając w stronę Crystal. Miałam wrażenie, że ona coś więcej wie, niż mówi i chociaż tym razem kulturalnie siedziałam cicho, powoli zaczęło mnie to irytować. Po kolei podawałam jej kolejne dekoracje, znów odpływając w swój świat. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad wieloma rzeczami.
Zaczynając od początku. Zauważyłam, że od tygodnia nie śniło mi się kompletnie nic. Ani koszmary senne, ani jakieś zwyczajne sny. Po prostu kładłam się do łóżka, usypiałam i w spokoju przesypiałam całą noc. Drugą sprawą było zachowanie Louisa, które po prostu mnie najzwyczajniej w świecie każdego jednego dnia totalnie szokowało. Nie czepiał się, że nie siedzę z nim, że do niego nie przychodzę, że nie rozmawiamy, uprawiamy seksu czy mizdrzymy się na środku korytarza. Zupełnie tak, jakbyśmy nie byli w związku, a on nie miałby tego defektu w sobie, że jest cholernym zazdrośnikiem. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam i ciężko mi było się w tym połapać, ale przyłapałam samą siebie, że odkąd wróciliśmy po wakacjach do szkoły i odkąd pojawił się O’Brien, więcej się śmiałam, niż martwiłam. Dylan był jak całkiem niezłe lekarstwo przeciwbólowe na dosłownie wszystko, co dotyczyło mnie czy moich problemów.
Ostatnią rzeczą z tych najważniejszych była Crystal. Nie byłam w stanie – zresztą nawet nie próbowałam – pojąć, o co chodzi z tą dziewczyną. Co takiego się zmieniło od poniedziałku? Nie rozumiałam skąd miała tyle informacji na mój temat, czy na temat Brandy, Williama, Louisa czy nawet i Dylana. I zapomniałam o najważniejszej rzeczy. Andrew dalej nie wrócił do szkoły i miałam wrażenie, że ani Lou ani Will nie mieli zielonego pojęcia, co też się z nim stało. Czułam się w pewnym sensie mocno zaniepokojona z tego względu, że mógł pojawić się w każdym momencie gdziekolwiek. I to był chyba jedyny człowiek na tej kuli ziemskiej, którego dosłownie panicznie się bałam.
Ja nawet nie przyswajałam do siebie faktu, że mogłoby być tak jak przed tym wszystkim. Wspólne wypady, ogniska, imprezy czy inne tego typu rzeczy. Bałam się go i bałam się też tego, że nikt mi jednak nie zapewni ochrony, a przecież Andrew wyraźnie powiedział, że chce mnie zniszczyć. I kiedy w mojej głowie pojawiały się myśli, że miałabym się z nim zobaczyć gdzieś sam na sam, zaczynałam powoli panikować.
- Cherry? – zagaiła brunetka, która w tym momencie patrzyła na mnie w niezrozumieniu.
- Co? – spytałam, reflektując się, że stałam, trzymając jedną z ozdób i gapiłam się w jedno miejsce na ścianie, zamiast pomagać Thomas i podawać jej te wszystkie gówna.
- Zastanawiam się co się z tobą dzieje.
- A co ma się dziać? Wszystko jest w porządku – powiedziałam, wyciągając do niej sztucznego, mało sympatycznego pająka.
- Nie jestem pewna – mruknęła, przyczepiając go na sztucznej pajęczynie i małym haczyku, który miał utrzymać ciężar stwora.
- Brandy, ze mną wszystko jest w porządku – powiedziałam tonem jak do małego dziecka, przez co brunetka posłała mi wyjątkowo niezadowolone spojrzenie. – Nie chcę się dzisiaj kłócić, ale to nie ja cały tydzień was unikałam, tylko wy to robiliście. Nie zamierzam naciskać na was, żebyście się tłumaczyli, bo gówno mnie to interesuje, ale spytaj siebie i całej reszty, czy wszystko z wami jest okej, a później mi zadawaj takie pytania. – Podałam jej ostatnią rzecz i nie czekając na odpowiedź, zabrałam pusty karton, by przynieść kolejny. Nie miała nawet szansy mi odpowiedzieć, bo po domu rozniósł się dźwięk dzwonka. Dziękowałam Bogu za to, bo to oznaczało ekipę, która miała ten dom zmienić w prawdziwy dom strachów i dodatkowo zabrali ode mnie Brandy, przez co ona zdąży ochłonąć, a ja udam, że nic nie powiedziałam na głos. Spojrzałam na zegarek. Była trzynasta. Zostało sześć godzin do rozpoczęcia imprezy. Za trzy pójdziemy się szykować. Ja i Crystal miałyśmy wszystkie swoje rzeczy tutaj, po to, by nie rozchodzić się do swoich domów i być pod ręką, gdyby ekipa potrzebowała jakiejkolwiek pomocy. Chociaż to był dom Brandy, czułam się jak w swoim i miałam równe prawo decydowania jak i ona. Chociaż tyle pozostało w przeciągu tego tygodnia na swoim miejscu.
Uśmiechnęłam się delikatnie do mężczyzn, którzy weszli do salonu, ciągnąc za sobą wózki ze sprzętem i odsunęłam się na bok, by mieli gdzie wyładować towar. Spojrzałam na Crystal, która ze zdziwieniem patrzyła na to, co wyciągają po kolei i rozpakowują.
- Zdążą się panowie wyrobić do szóstej trzydzieści? – spytałam, opierając się biodrem o jedną z szafek.
- Oczywiście, panno…
- Harrison.
- Cieszy mnie to bardzo. W razie…
- W razie gdybyście mnie nie znaleźli, możecie rozmawiać z Cherry, powie wam co gdzie i jak – wtrąciła mi się w zdanie Brandy, posyłając jeden ze swoich najbardziej urokliwych uśmiechów, na jakie tylko było ją stać. Jedno było pewne: będzie piekło.

Ale piekła nie było. Ba, dostałam nawet od niej drinka i byłam zaskoczona jej zachowaniem. Najpierw wydaje się, że jest z jakiegoś powodu oburzona i za moment będzie się czepiać wszystkich szczegółów, a po chwili dostaje się od niej drinka i szeroki, szczery uśmiech. Nie wiem, co ona kombinowała, ale zaczynałam się tego odrobinę bać. W końcu to była Brandy, po niej nigdy nie było wiadomo, czego się spodziewać. Ale nie oponowałam przed drinkiem, Crystal też nie, chociaż było wiadomo, że raczej stroniła od takich rzeczy. Przygotowania szły pełną parą. Około piątej trzydzieści każda z nas rozeszła się do przygotowanych dla nas pokoi, by się przygotować. Zawsze podobały mi się kobiety, które występowały w Burlesce. Były seksowne, niedostępne, a zarazem piękne. Dlatego tym razem udało mi się znaleźć odpowiedni strój i w tym roku byłam dziewczyną z burleski. Podobało mi się to, jak wyglądałam. I miałam nadzieję, że nikt więcej prócz mnie nie zamierzał się właśnie w taki sposób ubrać na dzisiejszą imprezę. Chyba bym się zdenerwowała, gdybym zobaczyła kogoś w takim przebraniu. Żadna kobieta tego raczej nie lubiła. Słyszałam, że impreza się powoli rozkręcała. Kiedy zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie, pokazywał siódmą dziesięć. Czyli większość zaproszonych osób już pewnie była w środku, albo czekali na wejście. Dzisiaj tylko zaproszone osoby miały pozwolenie wejścia do tego domu. Na schodach prowadzących do wejścia domu rozwinięty był czarny dywan, a przed samym domem stał mężczyzna przebrany za kościotrupa w starym, zniszczonym smokingu, z cylindrem na głowie i siwymi włosami związanymi w kitkę. Miał do dyspozycji pergamin, fabrycznie pobrudzony z nazwiskiem każdej jednej osoby, która była na liście gości. Do tego miał prawdziwe pióro i atrament. W ostatnim momencie zdecydowałyśmy się postawić za nim czarne tło, żeby nie wydać jego makijażu. Miałam nadzieję, że Brandy naprawdę zadbała o to, by nikt z nieproszonych gości nie znalazł się w środku.
Schowałam wszystkie swoje rzeczy do torby, po czym zamknęłam ją w szafie i gotowa do zejścia na dół, wyszłam z pokoju. Głośna muzyka była wszechobecna, a cała podłoga spowita była dymem. Na początku myślałam, że coś się stało, ale w końcu poczułam ten charakterystyczny zapach, jaki wytwarza wytwornica dymu. Nie miałam pojęcia, że Brandy też ją zamówiła. Ale jeden zero dla niej, bo dodało to jedynie większego klimatu. Nie miałam pojęcia, jak wyglądał jej dom po tym, jak ekipa wyszła, ale byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy zaczęłam schodzić na dół i powoli ogarniać wszystko. Ten dom w ciągu tych paru godzin zmienił się w coś wyjętego prosto z horroru i tak, naprawdę mi się to podobało, ta impreza musiała być jedną z najlepszych, na jakich byłam.
- Bu! – usłyszałam za swoimi plecami i aż podskoczyłam zaskoczona, prawie tracąc równowagę, gdyby nie ręce na moim pasie. – Udało mi się wystraszyć cię, kochanie – mruknął Louis, a następnie pocałował mocno moja szyję.
- Idioto, prawie bym spadła – powiedziałam odwracając się w jego stronę i przysięgam, ze poczułam się tak jakbym miała zaraz dostać zawału. On wyglądał koszmarnie i zdecydowanie można się było go przestraszyć. Był ubrany w ogrodniczki i golf w czerwono-niebieskie paski. Miał jakieś zwykłe adidasy na sobie (skądkolwiek je wytrzasnął), a na jego twarzy znajdowała się jedna z najstraszniejszych masek na świecie. I przefarbował się na rudy. To się nazywa poświęcenie. Aż cofnęłam się o krok, zapominając o tym, że jestem na schodach i tu Louis wykazał się swoim refleksem, bo w ostatniej sekundzie mnie złapał.
- Nie mów, że się mnie boisz. Przecież to ja, twój Lou – skwitował i kiedy postawił mnie na twardym gruncie, ściągnął z twarzy maskę. To było przerażające. On był przerażający i nie byłam w stanie na niego patrzeć. Bałam się horrorów, nigdy ich nie oglądałam, a on idealnie wpasował się w tło tego domu w tym momencie.
- Jest już reszta? – spytałam, omijając bezpiecznie temat tego, czy się go boję czy nie.
- Tak, są gdzieś na dole.
- A Polly?
- Przyszła z jakąś koleżanką – odpowiedział, a ja skinęłam głową.
- To chodźmy na dół – uśmiechnęłam się lekko, po czym odwróciłam się i zaczęłam schodzić po schodach w dół i wtedy dostrzegłam najprzystojniejszego pilota samolotu, jakiego kiedykolwiek widziałam. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i wtedy posłałam mu zupełnie nieświadomie ten uśmiech, który mało, kiedy mi towarzyszył. Był zarezerwowany na wyjątkowe sytuacje, dla wyjątkowych osób. A i on nie pozostał mi dłużny, uśmiechając się do mnie w ten iście rozbrajający sposób. Chwilę później pojawiła się obok niego brunetka w stroju pilota wojskowego i już po chwili odwrócił się do mnie plecami i wmieszał z nią w tłum. A Louis nawet nie zareagował, chociaż szedł za mną. W ciągu dalszym tego nie rozumiałam. Nie miałam pojęcia, co on w ogóle cały ten tydzień wyprawiał.
- W ogóle to wszystkiego najlepszego, kochanie, z okazji urodzin – szepnął, pochylając się nade mną, kiedy znaleźliśmy się na parterze.
- Dziękuję, Louis – mruknęłam i w tym momencie odwrócił mnie w swoją stronę i mocno pocałował. A po chwili rozniosły się po całym domu brawa. Oderwałam się od niego i rozejrzałam dookoła. Każdy stał i się patrzył na nas i nim zdążyłam się zorientować, wszyscy moi przyjaciele wraz z moją młodszą siostrą przeszli niczym burza przez wszystkich zebranych. Crystal i Brandy trzymały w rękach wielki czekoladowy tort przystrojony bitą śmietaną. I świeczkami. I kompletnie zgłupiałam w tym momencie.
- Wszystkiego najlepszego, Cherry! – powiedzieli wszyscy razem z Louisem stojącym za moimi plecami.
- Jak zdmuchniesz świeczki, dostaniesz prezent – powiedział William, po czym zaczął się śmiać. Dziewczyny podeszły do mnie wraz z ciastem. I niewiele myśląc, zdmuchnęłam świeczki.
- A życzenie pomyślałaś? – spytała Crystal z głupim uśmieszkiem.
- Jasne, że tak – odpowiedziałam, prostując się. I nagle ktoś wepchnął mi do ręki kieliszek z szampanem, a wszyscy, dosłownie wszyscy, którzy byli obecni dzisiaj, zaczęli mi śpiewać sto lat i poczułam się dość idiotycznie. Dziewczyny zniknęły gdzieś z tortem, który jak się później okazało, był tym dla nas, dla reszty zebranych były jeszcze cztery takie same, żeby każdy mógł spróbować i to wcale nie po małym kawałeczku. A po całej mojej paczce przyjaciół każdy pozostały chciał mi złożyć życzenia. Louis zostawił mnie z tymi wszystkimi ludźmi i w sumie to nawet nie zwróciłam uwagi na to, że każdy z nich się rozpłynął w powietrzu. Po prostu z uśmiechem przyjmowałam te wszystkie miłe słowa. Każdy chciał się w tym momencie podlizać, ale nie zwracałam na to uwagi, bo mimo wszystko – to było miłe.
- Wszystkiego najlepszego, Cherry – powiedział Dylan, kiedy stanął przede mną. Aż ściągnął z głowy swoją czapkę i schował mnie w swoich silnych ramionach. – Żebyś w końcu była tak szczęśliwa, jak na to zasługujesz – szepnął do mojego ucha i pocałował mój policzek. Musiałam przyznać, że mnie zagiął. Zresztą nie on pierwszy, bo Crystal zrobiła dokładnie to samo. Jakby czytali mi w myślach. A kiedy wypuścił mnie ze swoich objęć, wyciągnął z kieszeni spodni pudełeczko. – Cieszę się, że się poznaliśmy – dodał, wyciągając w moją stronę rękę. Wzięłam od niego prezent i pocałowałam jego policzek. Spojrzał na mnie, a następnie w kierunku, w którym i ja się w końcu odwróciłam. Louis, William, Liam i dziewczyny szli razem, trzymając wielkie coś zapakowane w papier w jakieś różowe pierdoły. I to coś było gigantyczne, ale płaskie. Zerknęłam w stronę Dylana, który rozpłynął się nagle gdzieś w powietrzu, a ja znów odwróciłam się w stronę przyjaciół i podeszłam do nich.
- Nie krępuj się, C. Otwórz – powiedziała Brandy z uśmiechem. Złapałam za białą wstążkę i pociągnęłam ją mocno. Nie użyli taśmy klejącej? To możliwe w ich przypadku? Patrzyłam na to, jak papier opada w dół, a moim oczom ukazuje się wielka antyrama. A tam nasze wielkie, wspólne zdjęcie. Całej naszej ósemki. Uśmiechnęłam się szeroko szczęśliwa. Okej, rozumiem, dlaczego przez tyle czasu mnie unikali i nie rozmawiali ze mną.
- Jesteście najlepsi! – powiedziałam, rzucając się w ich stronę. I chwilę później ściskałam mocno każdego z nich, a Louis na sam koniec dostał czułego buziaka w podzięce.
Impreza zapowiadała się doprawdy przednio w tym momencie. I właściwie taka była przez pewien czas. A później coś się popsuło. Oczywiście wszyscy bawili się tak jak na początku. Byli pijani, zadowoleni i tańczyli wszędzie. Ja też nie byłam lepsza, bo w salonie została zamontowana rura i lekko wcięta wylądowałam na niej wraz z Brandy, dając pokaz. Taki nasz mały zwyczaj. Ale tym razem obyło się bez rozbierania. Ale skończyło się na dotykaniu i całowaniu. Później Brandy została na tej małej scenie, a ja zeszłam z pomocą Liama i powędrowałam do kuchni po coś do picia. I spotkała mnie tam jedna z najgorszych niespodzianek. Sharman stał oparty o szafkę i w najlepsze rozmawiał z moją siostrą. Obydwoje wyglądali jak dwójka najlepszych przyjaciół. Stanęłam i nie byłam w stanie się ruszyć z miejsca. Strach mnie dosłownie sparaliżował.
- Cześć, księżniczko – powiedział, odwracając się w moją stronę z wrednym uśmiechem. – Właśnie rozmawialiśmy z Polly o twoich urodzinach. Ja stwierdziłem, że to będzie niespodzianka dla ciebie, chociaż Polly mówiła, że w to wątpi, a ty? Co uważasz? – spytał, a ja czułam, jak robię się blada, na moich policzkach pojawiają się mocne rumieńce i robi mi się niedobrze. I zdecydowanie oblał mnie zimny pot.
- Co ty tu robisz?
- No jak to co? Jest Halloween, są twoje urodziny… Nie mogło mnie tu dzisiaj zabraknąć – odpowiedział. – Wszystkiego najlepszego, kochana! – nie zauważyłam nawet, jak podszedł do mnie. Mocno mnie uścisnął, a mnie wszystko co dzisiaj wypiłam i zjadłam podeszło do gardła. – Jak twoja szyjka? Mam nadzieję, że w porządku.
- Wynoś się stąd – warknęłam, odpychając go od siebie.
- To przyjęcie jest właściwie Brandy, więc nie możesz mnie wyrzucić. Ona teraz też już nie, bo właśnie poszła z Williamem na górę. – Odgarnął pasemko moich włosów do tyłu.
- Nikt cię tu nie zapraszał, nie było cię na liście, idioto.
- Na twoim miejscu, bym uważał, kochanie, na słowa. Ja nie muszę być na liście. Louis nigdy mnie nie zawiedzie. Kiedy ten uprzejmy pan nie chciał mnie wpuścić, wystarczyło zadzwonić do Warra. I tak, dla twojej wiadomości, nie jest na mnie zły. Jesteśmy dalej takimi samymi przyjaciółmi, jakimi byliśmy. Ten idiota nie rozumie zbyt wielu rzeczy, a mnie się nie chce ich tłumaczyć…
- Wynoś się z tego domu, Andrew – spróbowałam jeszcze raz. Muzyka była za głośna, by ktokolwiek mnie usłyszał. Zbyt wiele głosów, rozmów, śmiechów.  – Polly – spojrzałam w stronę siostry, która jedynie wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok, machając do kogoś. To ta sama brunetka, która pojawiła się koło Dylana, teraz była z jakimś chłopakiem, który miał na sobie dokładnie taki sam strój jak jej.
- Co? Czyżby nie podobała ci się również nowa koleżanka? Strasznie ograniczasz swoją siostrę. I jej to przestanie się w końcu podobać. I jak będziesz w domu, zobacz odwrót zdjęcia. Każdy z nas zostawił tam pamiątkę po sobie. Mam nadzieję, że sobie weźmiesz wszystkie rady i życzenia do serca. – Bałam się. Kurwa mać. Bałam się tego człowieka jak nikogo innego, ale strach przed nim coraz bardziej mnie paraliżował. Nie mogłam się ruszyć. Po prostu stałam i biernie czekałam na rozwój wydarzeń. Ale on nagle się odsunął do tyłu i podszedł do blatu, z którego wziął dwa napoje alkoholowe. Zupełnie jakby wiedział, że się akurat w tym momencie tu pojawię. Wcisnął mi do ręki jeden z kubeczków i stuknął swoim o mój z uśmiechem. – Twoje zdrowie, mała. Żebyś przestała być taką puszczalską szmatą, jaką jesteś i w końcu znalazła kogoś, kto będzie takim samym pustakiem jak i ty, kochana. I żeby Louis w końcu sam zobaczył, jaka z ciebie dziwka. – A następnie przechylił kubeczek i duszkiem wypił całą jego zawartość. Pochylił się nade mną i pocałował moja szyję, na której znajdowały się blizny po jego pazurach, a na odchodne klepnął mnie w tyłek i zniknął gdzieś w tłumie, zakładając na twarz maskę wraz z czapeczką. Na domiar złego przebrał się za pieprzonego Jokera żywcem wyjętego z koszmaru sennego. Tego było za wiele. Nie patrzyłam na to, czy coś znajduje się w papierowym kubku czy nie, czy zrobię zniszczenia w kuchni, ale rzuciłam nim przed siebie, ciskając gdzieś w przestrzeń. Wycofałam się i czym prędzej dopadłam schodów, by dostać się do pokoju, w którym przedtem się przygotowywałam.
- Nie przeszkadzajcie sobie, zabieram tylko swoje rzeczy – powiedziałam do jakiejś pary, mizdrzącej się na łóżku. Podeszłam do szafy i zabrałam z niej swoją torbę. Kilka minut później opuściłam dom przy Woodrow Way w Brookhaven i poszłam w kierunku swojego, nie oglądając się za siebie. Jak popsuć ten jeden szczególny dzień w roku, którym są twoje szesnaste urodziny? Wpuścić na nie twojego wroga numer jeden. Dzięki wielkie! Właśnie o takich urodzinach marzyłam najbardziej. Przecież Andrew nie może nigdy zapomnieć wpaść na jakąkolwiek imprezę. To byłby grzech! Szlag by to wszystko trafił. Nienawidziłam go z całego serca. I z chęcią bym go sama zabiła.


                                                                         
~*~*~*~
Nigdy tego nie robiłam, więc możecie docenić, że jednak coś tam postanowiłam ogarnąć. (Pomijając fakt, ze w ogóle nie czytacie tego co piszę po prawo w ogłoszeniach parafialnych.)
Elisa - Ogólnie to sama zaczynam dostrzegać to, ze odcinek nie powala jakoś szczególnie długością. To fakt, chociaż word mówił zupełnie coś innego. Jeśli chodzi o ich paczkę. To jest trudne do ogarnięcia. Louis zaczyna chyba dziwaczeć. Samej trudno mi to stwierdzić, bo gnom wyrwał mi się spod kontroli.  Jeśli chodzi o resztę... Polly... Polly to jej siostra, to jest zupełnie coś innego, a jeśli chodzi o Brandy, nie zastanawiałaś się nad tym czy faktycznie poszła się pieprzyć z Williamem, czy to może tylko słowa Andrew? Zastanów się raz jeszcze, bejb. A jeśli chodzi o poczucie humoru Dylana, to nie wiem co z nim będzie. On też mi robi co chce.
Oli - To chyba jedne z najmilszych słów jakie dane mi było przeczytać na temat mojej twórczości. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy to, że ktoś docenia to co robię. Jestem Ci za to wsparcie mega wdzięczna. A jeśli chodzi o imprezę, popsułam i wiem o tym. Ale niestety tego już nie naprawię. Mogę się jedynie postarać wynagrodzić to w następnym rozdziale.
Dark Queen - Crystal nie jest aż tak delikatną duszyczką jak z początku mogła się wydawać. I może i Brandy może wydaje się być trochę kijową przyjaciółką, a jednak dalej jest jej Brandy. I tak, wiem, że Dylan ma propsik za samo istnienie w tej historii. To już wiemy.
Asia A - Tak to już jest z większością facetów.
Anna Brown - Ogólnie to szacun, bo aż nie wierzę w to co widzę. Ann napisała mi długi komentarz, w którym mnie wcale nie krytykuje aż tak. Normalnie szok.
I tak, powtórzę się, wiem, że zawaliłam opis imprezy. Przepraszam. Właściwie nie powinnam w tym momencie odpisywać na komentarze, bo straszliwie popsuł mi się humor i cienko to widzę wszystko. I tak to był pocisk. I niestety, nie wiem czy to zaleta czy wada, ze mnie znasz dosłownie na wylot i lepiej wiesz wszystko ode mnie, chociaż w sumie to nic dziwnego, bo zawsze przychodzę po pomoc, bo jestem głupia i sama nie daję sobie z tym rady. HE HE HE. I spokojnie, to okres przejściowy przyjaźni. Jebnę pewnie jakąś retrospekcję czy coś i znów zrobi się prawie happy. I cieszę się, ze jako jedyna przeczytałaś to co napisałam po prawo.  A co do Andrew i Cherry. Cholera wie, co mi strzeli do łba.