Episode 05. (Is this a dream or not? That is a question)

Siedzieli w pokoju młodszej z sióstr Harrison. Żałował, że tej starszej nie było w domu, by mógł jej dopiec po całej linii. Przecież Cherry dostałaby, furii gdyby zobaczyła, że siedział sobie na łóżku jej młodszej siostry, zajadając się chipsami, popijając je sokiem i śmiejąc się wraz z Polly z byle głupot.
Zawsze dostawał to, czego chciał i tym razem też nie było inaczej. Ubzdurał sobie, że chce tę niewinną dziewczynę. Polly Harrison. Niczego nieświadoma, grzeczna, ułożona. Nie to co jej siostra. Polly była przykładem dziewczyny, z której większość powinna brać przykład. Jeśli ktoś twierdził, że Crystal była tą świętą, nie poznał jeszcze Polly.
- Właściwie dlaczego Cherry tak bardzo cię nie lubi? – spytała blondynka, sięgając po kolejne chipsy i wepchnęła je sobie do ust.
- Wiesz, jest prawdopodobnie zazdrosna, że bardziej interesuje mnie jej młodsza siostra zamiast jej osoby. Cherry nie każdemu musi się podobać i nie dla każdego musi być na pierwszym miejscu, ale ona tego nie rozumie. – Wzruszył ramionami. Kłamanie przychodziło mu z łatwością. A młodsza Harrison łykała wszystko bez problemu. Wierzyła w każde jego słowo.
- Przecież ona taka nie jest. Może nie jest przykładem najlepszej osoby na świecie, ale nie jest taka zła. Nie myśli tylko o tym, żeby każdy się nią interesował.
- Polly, wiem, jaka jest Cherry w szkole, jaka jest w gronie znajomych. Być może przy tobie jest inna, ale prawda jest taka, że Harrison ciągle wszystkiego mało. Dosłownie.
- Nie przesadzaj. – Drobna blondynka wciąż stawała w obronie swojej starszej siostry, ale praktycznie na darmo. Po minie Andrew widać było, że nie zmieni zdania i… I w zasadzie, co jeśli on mówił prawdę i Cherry faktycznie taka była?
- Przekonasz się z czasem, Polly – mruknął i wpakował do ust chipsy. – Ostatnio widziałem ją z kapitanem przeciwnej drużyny… - wzruszył ramionami jakby od niechcenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że już nie byli sami i ich rozmowa była podsłuchiwana. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc na zaskoczoną twarz młodszej Harrison. Dlaczego wszyscy mieli Cherry za taką świętą? Dlaczego nikt nie wierzył w to, że się puszczała na prawo i lewo, byleby dostać to czego chciała? Dlaczego każdy myślał, że jest zbyt dobra na bycie złą? Dlaczego każdy, kto miał do czynienia z nią na co dzień, myślał o niej w taki sposób, a osoby, z którymi stykała się raz na jakiś czas, miały kompletnie odmienne zdanie?
- Na pewno nie mówimy o tej samej osobie. Moja siostra jest z Louisem i go kocha. – Polly była naprawdę pewna swoich słów. Zabolało ją to, w jaki sposób Andrew wypowiadał się na jej temat. Kompletnie jej się to nie podobało.
- Nieważne, jeszcze któregoś dnia przyznasz mi rację. – Sharman natomiast był pewien swoich słów. I nie odpuszczał. Zresztą nie zamierzał nawet do momentu, kiedy młodsza Harrison mu uwierzy. – W każdym bądź razie tak myślałem… A co byś powiedziała na wypad do kina? – spytał, uśmiechając się w ten swój wręcz zniewalający sposób. I nagle wszystkie jej wątpliwości zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Dlaczego nie. W sumie… dawno nie byłam w kinie. Z chęcią się wybiorę. – Uśmiechnęła się zadowolona z propozycji Andrew. Nie zależnie od tego, co mówiła jej siostra na jego temat, ona go lubiła. I naprawdę się jej podobał. Poza tym był starszy, a to chyba każdej dziewczynie się podobało. Starszy chłopak, znany i lubiany w szkole… Przystojny. Czego chcieć więcej?
- To może od razu wybierzemy repertuar. Lubisz horrory?
- Średnio. Boję się ich.
- Przy mnie nie musisz, Polly. Zawsze będziesz mogła się przytulić – mruknął i jak na zawołanie przyciągnął ją do siebie, obejmując ramieniem. Pozwolił się jej do siebie przytulić.

*

Wszystko zajęło chwilę. Dokładnie w momencie, kiedy Andrew pojawił się na zewnątrz, Cherry ruszyła na niego szybkim krokiem, jakby chciała go zabić. Louis myślał, że ten idiota, wiedząc, że są pod domem wyjdzie innym wyjściem, albo oknem. A ten najzwyczajniej w świecie, tuż po tym jak się pożegnał buziakiem w policzek z Polly przeszedł przez drzwi frontowe, z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Cherry – warknął, ale blondynka go nie słuchała. Musiał podbiec i ją złapać, żeby się na tamtego nie rzuciła. Andrew nie był narwany, ale w końcu był wilkołakiem. Cholera wie, co mogłoby mu nagle strzelić do łba. Okej, to prawda. Byli przyjaciółmi, ale ich druga natura rządziła się bez mała własnymi prawami. Poza tym szczegółem, że kiedy William pojawiał się w okolicy, nie było na nich mocy. Robili dokładnie to, co kazał im Harvey.
- Nie ma „Cherry”. Ten śmieć nie rozumie prostych słów. Jak mówię, że sobie nie życzę, żeby zbliżał się do mojej siostry, to znaczy, że sobie nie życzę – odpowiedziała, nie zatrzymując się nawet w momencie, kiedy Louis prawie się z nią zrównał, mając w zamiarze odciąć jej drogę, zanim blondynka zrobi coś głupiego.
- Stój – warknął i stanął przed nią, zatrzymując ją jednym ruchem ręki. Zza pleców usłyszał głośny śmiech Sharmana. Aż ciśnienie się mu podniosło. Nienawidził, kiedy ktoś w taki sposób traktował jego Cherry. Nawet jeśli to był przyjaciel, nie miał prawa śmiać się w momencie, kiedy faktycznie powinien porządnie oberwać za niezrozumienie prostych słów. Gdyby Andrew był normalnym facetem, a nie wilkołakiem, pewnie pozwoliłby Harrison strzelić mu w tę jego śliczną buźkę, ale bał się, że tamten się zapomni i coś jej zrobi.
- Nie rozkazuj mi Louis. Powiedziałam temu gnojowi, że ma się do niej nie zbliżać.
- Ja to załatwię, a ty idź do domu. – Ale Cherry nie zamierzała się ruszać z miejsca. Widział to po jej minie. Za dobrze ją znał, by w tym momencie nie zgadnąć jej myśli. Nie było opcji, żeby ruszyła się z miejsca. Nie tym razem. – Cherry, idź do domu i siedź tam z Polly. Już. – Blondynka mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i wycofała się, żeby wrócić do domu. Jego ton głosu skutecznie podziałał. Ale nie oszczędziła sobie posłania Andrew spojrzenia, przesyconego złością i nienawiścią.
- Proszę, proszę. Znów będziesz ratował Cherry? – spytał Sharman ze wzrokiem wbitym w plecy bruneta.
- Dlaczego ty jesteś tak głupi? Dlaczego chociaż raz nie możesz odpuścić? Co ona ci zrobiła, że w taki sposób ją traktujesz, co Sharman? – Louis odwrócił się w jego stronę i zmierzył go wzrokiem.
- Nie mi, a Tobie. Czy ty nie widzisz, że to zwykła dziwka? Puszcza się na prawo i lewo, a później mydli ci oczy, jaka to ona biedna i poszkodowana nie jest. – Andrew omal nie splunął po wypowiedzeniu tych słów. Brzydził się blondynką. I nie był w stanie pojąć, dlaczego jego przyjaciel tego wszystkiego nie widzi. Nie na darmo Cherry miała taką opinię w szkole. Ale Louis wciąż był ślepy.
- Jeszcze raz tak o niej powiesz, a cię zabiję. – Louis znalazł się dosłownie w oka mgnieniu tuż przy Andrew, ściskając w dłoni jego koszulkę. Przestawał się kontrolować, przez co pazury przebiły granatową bawełnę, a jego oczy z błękitnych zmieniły się w żółte.
- Spróbuj. – Z twarzy chłopaka zniknął uśmieszek, a pojawiła się złość. Miał ochotę zabić tę dziewuchę. Przez nią tracił przyjaciela. A nie mógł patrzeć na to, co ona robi Louisowi, w jaki sposób bawi się jego kosztem. Przyprawiała mu rogi na każdym kroku, a ten idiota dalej był w nią ślepo wpatrzony. Okej, z jednym musiał się zgodzić – była piękna. Ale to nie dawało jej pozwolenia na to, żeby w taki sposób się zachowywała. A jeśli już czuła dogłębną potrzebę pieprzenia się z byle kim, to mogła chociaż zerwać z Louisem. Dla jego dobra.
Andrew nic nie zrobił, czekał na rozwój sytuacji i na to, co zamierzał zrobić Warr. Był ciekaw, jak daleko dla tej dziewczyny był zdolny się posunąć. Byłby w stanie zabić swojego najlepszego przyjaciela?
Jego rozmyślania zostały przerwane przeszywającym bólem w nosie. Ten kretyn złamał mu nos!
Niewiele myśląc, wyrwał się spod mocnego uścisku Louisa i pozwolił sobie na częściową przemianę. Niech szanse chociaż będą wyrównane.
- Ty idioto! – warknął na niego, gotów się rzucić na szatyna.
W tym momencie żaden z nich nie przejmował się tym, że był środek dnia i, że stali przed domem Harrisonów. Co z tego, że ktoś mógłby ich zobaczyć? Nie myśleli o tym. Teraz chcieli tylko i wyłącznie dopiec sobie nawzajem. Andrew zamachnął się i oddał Louisowi. Chwilę później uderzył go również w brzuch, aż tamten zgiął się w pół. Tylko rozwścieczył go bardziej, przez co chwilę później Lou wyprostował się i rzucił na bruneta. Tłukli się, nie zwracając uwagi na nic. William ich pozabija, jeśli się dowie, że ktoś widział to, co wyprawiali w środku dnia.
Ostre zęby, pazury, błyszczące oczy i ich głośne warknięcia tudzież ryki. Gdyby zwykły śmiertelnik przechodził właśnie obok i popatrzył na nich, przestraszyłby się i to nie na żarty.
Jeśli Louis myślał, że w taki sposób zatrzyma Cherry w domu, to się grubo mylił.
- Co wy wyprawiacie?! – krzyknęła blondynka, która właśnie wyszła z domu. Nie mogła tam siedzieć, kiedy słyszała doskonale, co się wyprawiało na zewnątrz. – Tu są ludzie! – A skoro ona to słyszała, to inni również.
- Nie wtrącaj się – warknął w jej stronę Louis, który na moment się na nią spojrzał, co Andrew wykorzystał za dobry moment, by go powalić na ziemię.
- Ty pierdolona szmato – powiedział, odwracając się i szybkim krokiem podszedł do blondynki, zaciskając dłoń na jej szyi. – Przyznaj mu się, co robisz i jaka jesteś naprawdę. PRZYZNAJ SIĘ, ALBO CIĘ ZABIJĘ! – ryknął. Cherry zrobiło się aż słabo ze strachu. Dusił ją. Najzwyczajniej w świecie ją dusił, patrząc prosto w jej oczy, w których nagle zebrały się łzy. Starała się odciągnąć jego rękę, ale miała stanowczo za mało siły, by to zrobić. Nie potrafiła sobie z nim poradzić.
Nigdy żaden z nich nie wyskoczył do niej po przemianie. Żaden jej nie groził w taki sposób.
- Puść mnie – wychrypiała, ledwo łapiąc powietrze. Co, do cholery, robił Louis?!
- Nie, laleczko. Dopóki mu się nie przyznasz, nie puszczę cię. – Andrew był nieuległy. Była już czerwona na twarzy, teraz zaczynała się robić powoli sina. – Zabicie ciebie nie będzie trudne. Wystarczy, że poderżnę Ci gardło i będziesz powolutku się wykrw… - Nie zdążył dokończyć, bo Louis jakimś cudem odciągnął go właśnie do tyłu. Cherry bezwiednie upadła na posadzkę, dokładnie parę centymetrów dalej, niż znajdowały się schody. Inaczej mogłoby się to skończyć jeszcze gorzej. Trzymała się za gardło, ledwo łapiąc powietrze. Dopiero teraz poczuła pod palcami coś mokrego. Kiedy odsunęła rękę zobaczyła na niej krew. Dosłownie w jednym momencie zakręciło się jej w głowie i straciła przytomność. Było jej tak cholernie niedobrze ze strachu. Była cała mokra, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. I już nie słyszała tego, jak potężny ryk roznosi się po całej okolicy. William.

- Cherry, Cherry, kurwa mać – słyszałam nad sobą głos Brandy, ale nie byłam w stanie otworzyć oczu. Dalej było mi niesamowicie niedobrze i bolała mnie głowa. I szyja.
- Brandy, zabierz ją do siebie, ja muszę porozmawiać z tymi debilami. – William. Wyraźnie słyszałam Williama.
- Co z nią? – Louis.
- Odsuń się, idioto, to wasza wina, więc się, kurwa, trzymaj od niej z daleka.
- Wciąż jestem jej chłopakiem.
- Gówno mnie to teraz interesuje, wypierdalaj.
- Ona ma rację, Louis. Zresztą musimy porozmawiać o waszej bezmyślności. Brandy, masz kluczyki, tylko niech nie zarzyga tapicerki, później go odbiorę. – Słyszałam dźwięk odbijanych od siebie kluczyków. Słyszałam oddalające się kroki i dopiero wtedy udało mi się otworzyć oczy.
- W końcu! – Brandy od razu chwyciła mnie w ramiona i mocno objęła. Jęknęłam, czując przeszywający mnie ból w szyi. Dalej leciała krew. I chciało mi się rzygać. Podparłam się niezdarnie na jednej ręce, drugą odpychając brunetkę w ostatniej chwili, kiedy przekręciłam się na bok i zwymiotowałam prawdopodobnie całą zawartość żołądka. I wcale to nie przyniosło mi ulgi, bo zapach wymiocin spowodował kolejną falę kwasów podchodzących mi do gardła. Mama mnie za to zabije.
- Wszystko w porządku? – spytała Brandy, odgarniając mi włosy do tyłu. Wystarczyło, że z jednej strony były posklejane i brudne od krwi. Kolejny głośny ryk. Nienależący tym razem ani do Louisa ani do Williama. Andrew. Moje oczy automatycznie się rozszerzyły. Spojrzałam w ich kierunku i zrobiłam się biała jak ściana. Patrzył na mnie tymi żółtymi ślepiami. Gdyby nie to, że William mocno go trzymał, wyglądał tak, jakby był zdolny po raz kolejny się na mnie rzucić. Znów zaczynało mi się robić słabo i to nie było fajne. Wyrwał mu się. Andrew wyrwał się Williamowi i zmierzał w moją stronę! Krzyknęłam, odsuwając się do tyłu, jakby to miało cokolwiek pomóc. Brandy nagle stanęła przede mną, a Andrew się zatrzymał. Ale nie widziałam tego zbyt wyraźnie. Z oczu leciały mi łzy, a serce próbowała wyskoczyć z klatki piersiowej.
- Zabierz go stąd, Will. – Po chwili brunet zniknął mi z pola widzenia, trzymany przez Harveya. – Chodź, Cherry, pojedziemy do mnie – powiedziała Brandy, odwracając się w moją stronę. Wyciągnęła do mnie rękę, by pomóc mi wstać.
- Muszę posprzątać. – To była w tym momencie najgłupsza rzecz, jaka mogła mi przyjść do głowy.
- Nie martw się tym. Jedziemy do mnie. – Złapałam jej dłoń i podniosłam się. Jakimś cudem dotarłam do samochodu i wpakowałam się na przednie siedzenie. Po chwili Brandy ruszyła niemalże z piskiem opon spod mojego domu. Dzięki Bogu, Polly miała słuchawki na uszach i nie słyszała tego wszystkiego, co działo się na zewnątrz. Nie mogła wiedzieć o niczym. Po prostu nie mogła. A gdyby coś usłyszała i wyszła na zewnątrz… Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się jej stało. Dlaczego on tak bardzo mnie nienawidził? Co ja mu takiego, do cholery, zrobiłam?!
- Pomogę ci się ogarnąć i położysz się spać.
- Nie mogę spać.
- U mnie? Ależ oczywiście, że możesz. – Brandy nic nie rozumiała. Ja nie mogłam spać. Nie byłam w stanie sama usnąć.
- Nie usnę, B.
- To ci dam tabletki i uśniesz. Nie martw się, Cherry. Wszystko będzie dobrze. Później mi opowiesz, co się stało i dlaczego ci debile się bili. – Nie mogłam jej powiedzieć. Brandy nie wiedziała, co robiłam i nie chciałam, żeby się dowiedziała. Czułabym się podle. Jedyną osobą, która czegokolwiek się domyślała, był cholerny Andrew. Ale nigdy mnie nie przyłapał. I nie mogłam dopuścić do tego, by tak się stało. – I coś ty zrobiła temu świrowi, że cię zaczął dusić?
- Nieważne – powiedziałam, odwracając wzrok w stronę ulicy. Dalej mnie mdliło, ale było to już bardziej znośne uczucie niż przedtem.
- Okej, pogadamy później. – Wiedziałam, że Brandy mi nie odpuści. Ale jak ja jej miałam to wszystko powiedzieć? Jak?
Po niecałych dziesięciu minutach dojechałyśmy pod dom brunetki. Jej rodzice byli w pracy, więc nie miałyśmy większego problemu. Nie trzeba było się nikomu tłumaczyć. Wepchnęła mi w ręce czysty ręcznik i koszulkę, która miała mi posłużyć za piżamę. Następnie wygoniła do łazienki, a sama przygotowała dla mnie herbatę.
- Mogę? – spytała jakieś dziesięć minut później. Akurat skończyłam brać prysznic i założyłam na siebie koszulkę.
- Wejdź – odpowiedziałam, patrząc w lustro. Na mojej szyi wyraźnie była odznaczona ręka Andrew. Nie chciałam nawet widzieć śladu po jego pazurach, które prawdopodobnie zostawią mi blizny.
- Pokaż tę ranę – powiedziała, podsuwając stołek i posadziła mnie na nim. Nie chciałam wiedzieć po cholerę jej stołek w łazience. Związała moje włosy w kitkę, odsłaniając szyję. Ciężko westchnęła na jej widok. Ale nie odezwała się. Od razu sięgnęła do szafeczki, w której miała ukrytą apteczkę. Gaza, którą zmoczyła wodą. Zazwyczaj nie panikowałam, kiedy miałam cokolwiek robione, ale teraz, w momencie, kiedy dotknęła tą gazą rany… To bolało tak cholernie mocno, że aż krzyknęłam. – Akurat herbata ci przestygnie i wypijesz ją, a zaraz po tym weźmiesz tabletkę i się położysz. O nic się nie martw. Te tabletki działają idealnie. Będziesz spać po nich do jutra. – Była taka opanowana. Jak nigdy. – Zaraz przestanie boleć, jeszcze chwilę. Muszę ci to oczyścić, bo jeśli zostanie tam jakiś syf, cholera wie, co może się stać. – O czym ona do mnie bredziła? I jak to bolało. Cholera, jak to cholernie bolało! – O kurwa – mruknęła do siebie. Nie bardzo wiedziałam, co miała na myśli. Miałam ochotę odtrącić jej rękę, zrobić coś, cokolwiek, co by złagodziło ten cholerny ból. Przyłożyła mi kolejną, tym razem suchą już gazę, która po chwili równie zakrwawiona jak poprzednia została rzucona na podłogę. – Masz, trzymaj to i uciskaj. Zaraz wracam – powiedziała, wciskając mi ręcznik do ręki. Docisnęłam tak, jak mówiła. Widziałam w lustrze, jak wychodzi z łazienki. Słyszałam też, że z kimś rozmawia przez telefon. Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu wróciła z jakąś buteleczką. Sięgnęła po kolejną gazę i nalała na nią płynu z białego pojemniczka. – Masz, zaciśnij na tym zęby, będzie boleć – ostrzegła mnie. Podała mi czysty ręcznik, na którym posłusznie zacisnęłam zęby. Kiedy tylko dotknęła rany, poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi nagle sto noży prosto w szyję. Oczy zaszły mi łzami, a ja krzyknęłam tak głośno jak nigdy dotąd. Kręciło mi się w głowie. Ledwo trzymałam się na tym stołku. Znów przestawałam kontaktować ze światem. – Cherry, nie odlatuj. Już po wszystkim. Teraz tylko zakleję. – Czułam jak przykłada coś do mojej szyi, a po chwili przykleja plaster. Ale czułam się tak słabo, tak bardzo źle, że nie byłam w stanie odpowiedzieć jej. – Cherry. Jak mi zemdlejesz, to cię zabiję. Słyszysz? Już, skończyłam. Możesz się położyć – powiedziała i odstawiła wszystko na blat, a brudną gazę rzuciła na podłogę. – Pomogę ci, złap się mnie – dodała i sama złapała mnie mocno pod rękę. Albo ja nie miałam tyle siły w sobie, albo ona była silniejsza, niż myślałam. Po chwili stałam na nogach, zmuszając się do tego, żeby nie upaść. Otworzyłam w końcu oczy i spojrzałam na nią z wdzięcznością. Sama nie dałabym sobie z tym rady. Sama nie dałabym sobie rady z niczym w tym momencie. Byłam szczęśliwa, mając taką przyjaciółkę.
- Dziękuję – powiedziałam cichym, wręcz charczącym głosem. Bolało mnie gardło. Bolała mnie cała szyja i głowa. Musiałam niezłego guza sobie nabić po drodze.
- Nie masz za co dziękować, Cherry. Od tego są przyjaciele. A teraz chodź. – I poszłam, tak jak powiedziała. Usiadłam na łóżku i chwyciłam kubek, który mi podała. Herbata była idealna do picia. Jednym duszkiem opróżniłam cały kubek. Po chwili podała mi szklaneczkę z wodą.
- A gdzie tabletki?
- To proszek, po prostu wypij. To zadziała szybciej – uśmiechnęła się do mnie ciepło. Skinęłam jedynie głową i zrobiłam to, o co mnie prosiła. Nie miałam ani siły, ani ochoty się przeciwstawiać. Chciałam tylko, żeby to minęło. Żeby jutro, kiedy się już obudzę, nie było żadnego śladu, żeby ten dzień okazał się jedynie koszmarem.
Pustą szklaneczkę oddałam Brandy i wsunęłam się głębiej na łóżko, by schować się pod kołdrą i ułożyć tak, by nie zrobić sobie krzywdy, by nie odkleić przypadkiem plastra.
- Będziesz tu cały czas? – spytałam, patrząc na brunetkę, która zasłaniała okno w pokoju, ciężkimi, ciemno fioletowymi zasłonami.
- Jasne. Będę ewentualnie w salonie. Jeśli się obudzisz i będziesz czegoś potrzebować – wołaj. – Podeszła do mnie i usiadła na łóżku po to, by delikatnie mnie objąć i pocałować w skroń. – Już dobrze. Musisz się wyspać. Dobrze wiemy, że sen jest najlepszym lekarstwem. Tutaj nic ci nie grozi, Cherry – wciąż mówiła, a ja z każdym jej słowem coraz bardziej odlatywałam.

*

Siedziałam w jakimś dużym pokoju. Wyglądał jak salon. Olbrzymie okna z których było widać podjazd. Kremowe zasłony, kryształowy żyrandol zawieszony na samym środku pokoju. Tuż pod nim stał szklany stolik i kremowe, skórzane kanapy. Pod stolikiem rozłożony był puchowy dywan. Na stoliku w kompletnym nieładzie leżały jakieś czasopisma. Na wprost wejścia znajdował się kominek, na którym ustawione były zdjęcia całej rodziny. Chciałam do nich podejść, ale nie zdążyłam. Ktoś złapał mnie od tyłu i mocno do siebie przycisnął. Z początku zamierzałam krzyknąć, ale w ostateczności odpuściłam. Poczułam się nagle bezgranicznie bezpieczna i spokojna. I ten przyjemny zapach, który dotarł do moich nozdrzy.
- Już nic ci nie grozi, Cherry. Teraz wszystko będzie w porządku. Zajmę się tobą tak jak należy. – Przekręciłam się tak, by móc wtulić twarz w zagłębienie szyi mężczyzny. Było mi tak dobrze. Czułam się idealnie wpasowana w obrazek. Tak, jakbym należała do tego miejsca od dawna. Po moim ciele rozszedł się gorący dreszcz, kiedy poczułam jego usta na swojej szyi. Dokładnie w miejscu, gdzie nie tak dawno była rana. Teraz został jedynie ślad tamtego feralnego dnia.
- Mogę zostać na noc? Nie chcę wracać do domu – powiedziałam, przymykając powieki, jednocześnie odchylając głowę bardziej na bok, by miał większy dostęp do szyi.
- Jeśli tylko chcesz, to jasne. Znajdzie się miejsce dla ciebie – mruknął, a ja delikatnie się uśmiechnęłam.
- Powiedz, że dorzucasz do tego jeszcze coś do picia…
- Słodkie czerwone, chcesz? – spytał, odsuwając się ode mnie. Spojrzał mi w oczy. A ja w nich utonęłam. Może to tani tekst, ale zatopiłam się w jego oczach. Nie chciałam przestawać wpatrywać się w te tęczówki, ale po chwili musiałam zejść na ziemię, kiedy usłyszałam jego śmiech.
- Przepraszam, chcę. – Poczułam się głupio, więc od razu opuściłam głowę w dół, tylko po to, by złapał za mój podbródek i zmusił mnie, bym znów spojrzała w jego oczy.
- Nigdy mnie nie przepraszaj za takie rzeczy, Cherry. Po prostu nigdy tego nie rób – wyszeptał, gładząc kciukiem mój policzek, po czym pochylił się i pocałował moje usta. To było najpiękniejsze uczucie, jakiego doświadczyłam w życiu. Tysiące motyli poderwało się do życia. Po moim ciele rozpłynęło się ciepło i nagle pierwszy raz w życiu poczułam się tak szczęśliwa i jednocześnie tak lekka, że miałam ochotę latać. Położyłam dłoń na jego policzku, oddając mu pocałunek.

Obudził mnie dźwięk dochodzący z dołu. Brandy się z kimś kłóciła, nie musiałam długo słuchać, by domyślić się, że to był Louis. Przetarłam dłonią oczy, po czym podniosłam się do pozycji siedzącej, by wstać i podejść do drzwi. Po cichu otworzyłam je i wyszłam na korytarz, by słyszeć wyraźniej.
- Odpieprz się od niej dzisiaj. Nie chce cię widzieć w moim domu. Ona też zapewne nie ma ochoty cię oglądać. Czy ty jesteś w ogóle świadom tego, co zrobił Andrew? Przez ciebie?! Jak jej się coś stanie, a rana się nie zaleczy, to was pozabijam. Obydwóch.
- Brandy, to nie była moja wina. Nie mogłem wcześniej zareagować, bo mnie powalił!
- A ja jestem księżna Diana. Nie pierdol więcej głupot. Módl się o to, żeby to się zagoiło i żeby nie został po tym żaden ślad jak tylko blizna, jasne? A teraz wynoś się. Jak będzie chciała to się sama do ciebie odezwie.
- Daj mi tylko znać, gdy się obudzi – powiedział. Brandy już nic nie odpowiedziała. Usłyszałam tylko dźwięk zamykanych drzwi.
- B.? – podeszłam do schodów i spojrzałam na brunetkę z góry.
- Och, przepraszam Cherry. Nie chciałam…
- Nieważne. Dasz mi coś do jedzenia?

5 komentarzy:

  1. Oj ostro ostro ale co poradzić sama sobie takie piekło zrobiła jakoś teraz musi to przejść a najlepiej przyznać sie i dać sobie spokój z tym związkiem by nie roić sobie problemów większych .

    czekam na next odc :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadomo, że ja czekam na więcej epizodów z Brandy, bo i tak wiadomo, że bardziej ją ogarniam, niż Cherry. I tak sobie myślę, że Louis i Andrew mogliby się pozabijać, a co XD Taka moja refleksja. Zaczynam wpadać w dziwną melancholię i jakoś mi tak dziwnie, kiedy czytam o tym, co robią przyjaciele, a co nie. Chujnia. Zabijesz Louisa? Przepraszam, że nie ogarniam tego komentarza, ale ten Podsiadło robi mi karpatkę z mózgu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie, czekamy z Annie na więcej Brandy i Willa. Taka nowość, nie? :D I zabiłabym Andrew, bo jest burą suką. Żeby tak potraktować dziewczynę? No to jest kurwa przegięcie. Louis powinien go zajebać. Swoją drogą, Will powinien to szybciej załatwić.
    A teraz - dostajesz jeby za długą przerwę. Powinnam czytać już 7/8 odcinek.
    WIĘC BIERZ SIĘ DO ROBOTY, LENIU! :D I nie wciskaj mi kitów :D
    Gott, ja już chcę Dylana...

    OdpowiedzUsuń
  4. Długi, obszerny w akcję rozdział to coś, co Oli lubi najbardziej. Pamiętam, że mówiłaś mi, że ucieszy mnie scena Polly i Andrew, a prawda jest taka, że bardziej usatysfakcjonowana czułam się po przeczytaniu wątku walki i tego, co działo się potem.
    Ona, Polly, jest taka niewinna, że widzę zgrzyty sprzeczności na ekranie, kiedy w mojej głowie wytworzył się obraz jej siedzącej na łóżku z Andrew. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie ją sobie obrał za cel i jaki ma w tym interes. Chęć dopieczenia starszej Harrison wydaje mi się zbyt oczywisty na tę historię i Ciebie.
    Tak się obawiałaś napisania sceny walki, a wyszła znakomicie! Jejciu, jak ja lubię sceny walki, wilkołaki i... Andrew (to znaczy to, jak wygląda, bo sympatii mojej nie zdobył. Ani trochę. Nawet za uwodzenie młodej). Napisane tak, że wszystko widziałam oczyma wyobraźni. I o to chodzi.

    "Dlaczego każdy myślał, że jest zbyt dobra na bycie złą?" To jedno zdanie utkwiło mi w pamięci i jest w nim coś, co strasznie lubię. Sama nie wiem, podoba mi się to, w co składają się słowa.

    Czekam i dopinguję, Twoja Oli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj ;) Jak już pewnie wiesz, nie wiedziałam, nie umiałam skomentować Twojego bloga. Nigdy nie czytałam takich blogów, ba nie lubię fantastyki, więc teraz czuj się zaszczycona haha ! Jesteś jedyną osobą i masz jedynego bloga, którego czytam. Jest w nim taka magia, którą tylko Ty możesz przekazać i doprowadzić do końca, więc błagam Cię nie kończ go tak szybko.
    Na samym początku nie potrafiłam zrozumieć dlaczego Bill nie jest tym Billem, którego znam oj miałam wiele pytań ale w końcu zrozumiałam, ze chcesz stworzyć zupełnie coś innego, coś co jest tylko Twoje i będzie w zupełności wyróżniało się spośród wszystkich innych blogów o tematyce Tokio Hotel.
    Twój styl pisania jest zupełnie czymś innym i niezwykłym. Twoja oryginalność i przedstawienie tej historii jest czymś tak pełnych emocji, że ledwo powstrzymuję się by zakończyć ten komentarz haha ;D Tak, ja zawsze wiem co powiedzieć ;D
    Chociaż wiem jedno, że odcinki są stanowczo za krótkie i jest ich stanowczo za mało. Tak wiem powtarzam się no cóż już taka jestem. Mam nadzieje, że przyjdzie do Ciebie motywacja, usiądziesz na łóżku z kubkiem gorącej czekolady, weźmiesz zeszyt i zaczniesz pisać kolejny rozdział, za którym już pewnie wiele osób czeka ! Życzę dużo weny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń