Siedzieli
w pokoju młodszej z sióstr Harrison. Żałował, że tej starszej nie było w domu,
by mógł jej dopiec po całej linii. Przecież Cherry dostałaby, furii gdyby
zobaczyła, że siedział sobie na łóżku jej młodszej siostry, zajadając się
chipsami, popijając je sokiem i śmiejąc się wraz z Polly z byle głupot.
Zawsze dostawał to, czego chciał i tym razem też nie było inaczej. Ubzdurał sobie, że chce tę niewinną dziewczynę. Polly Harrison. Niczego nieświadoma, grzeczna, ułożona. Nie to co jej siostra. Polly była przykładem dziewczyny, z której większość powinna brać przykład. Jeśli ktoś twierdził, że Crystal była tą świętą, nie poznał jeszcze Polly.
Zawsze dostawał to, czego chciał i tym razem też nie było inaczej. Ubzdurał sobie, że chce tę niewinną dziewczynę. Polly Harrison. Niczego nieświadoma, grzeczna, ułożona. Nie to co jej siostra. Polly była przykładem dziewczyny, z której większość powinna brać przykład. Jeśli ktoś twierdził, że Crystal była tą świętą, nie poznał jeszcze Polly.
-
Właściwie dlaczego Cherry tak bardzo cię nie lubi? – spytała blondynka,
sięgając po kolejne chipsy i wepchnęła je sobie do ust.
-
Wiesz, jest prawdopodobnie zazdrosna, że bardziej interesuje mnie jej młodsza
siostra zamiast jej osoby. Cherry nie każdemu musi się podobać i nie dla
każdego musi być na pierwszym miejscu, ale ona tego nie rozumie. – Wzruszył
ramionami. Kłamanie przychodziło mu z łatwością. A młodsza Harrison łykała
wszystko bez problemu. Wierzyła w każde jego słowo.
-
Przecież ona taka nie jest. Może nie jest przykładem najlepszej osoby na
świecie, ale nie jest taka zła. Nie myśli tylko o tym, żeby każdy się nią
interesował.
-
Polly, wiem, jaka jest Cherry w szkole, jaka jest w gronie znajomych. Być może
przy tobie jest inna, ale prawda jest taka, że Harrison ciągle wszystkiego
mało. Dosłownie.
-
Nie przesadzaj. – Drobna blondynka wciąż stawała w obronie swojej starszej
siostry, ale praktycznie na darmo. Po minie Andrew widać było, że nie zmieni
zdania i… I w zasadzie, co jeśli on mówił prawdę i Cherry faktycznie taka była?
-
Przekonasz się z czasem, Polly – mruknął i wpakował do ust chipsy. – Ostatnio
widziałem ją z kapitanem przeciwnej drużyny… - wzruszył ramionami jakby od
niechcenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że już nie byli sami i ich rozmowa
była podsłuchiwana. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc na zaskoczoną twarz młodszej
Harrison. Dlaczego wszyscy mieli Cherry za taką świętą? Dlaczego nikt nie
wierzył w to, że się puszczała na prawo i lewo, byleby dostać to czego chciała?
Dlaczego każdy myślał, że jest zbyt dobra na bycie złą? Dlaczego każdy, kto
miał do czynienia z nią na co dzień, myślał o niej w taki sposób, a osoby, z
którymi stykała się raz na jakiś czas, miały kompletnie odmienne zdanie?
-
Na pewno nie mówimy o tej samej osobie. Moja siostra jest z Louisem i go kocha.
– Polly była naprawdę pewna swoich słów. Zabolało ją to, w jaki sposób Andrew
wypowiadał się na jej temat. Kompletnie jej się to nie podobało.
-
Nieważne, jeszcze któregoś dnia przyznasz mi rację. – Sharman natomiast był
pewien swoich słów. I nie odpuszczał. Zresztą nie zamierzał nawet do momentu,
kiedy młodsza Harrison mu uwierzy. – W każdym bądź razie tak myślałem… A co byś
powiedziała na wypad do kina? – spytał, uśmiechając się w ten swój wręcz
zniewalający sposób. I nagle wszystkie jej wątpliwości zniknęły jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki.
-
Dlaczego nie. W sumie… dawno nie byłam w kinie. Z chęcią się wybiorę. –
Uśmiechnęła się zadowolona z propozycji Andrew. Nie zależnie od tego, co mówiła
jej siostra na jego temat, ona go lubiła. I naprawdę się jej podobał. Poza tym
był starszy, a to chyba każdej dziewczynie się podobało. Starszy chłopak, znany
i lubiany w szkole… Przystojny. Czego chcieć więcej?
-
To może od razu wybierzemy repertuar. Lubisz horrory?
-
Średnio. Boję się ich.
-
Przy mnie nie musisz, Polly. Zawsze będziesz mogła się przytulić – mruknął i
jak na zawołanie przyciągnął ją do siebie, obejmując ramieniem. Pozwolił się
jej do siebie przytulić.
*
Wszystko
zajęło chwilę. Dokładnie w momencie, kiedy Andrew pojawił się na zewnątrz,
Cherry ruszyła na niego szybkim krokiem, jakby chciała go zabić. Louis myślał,
że ten idiota, wiedząc, że są pod domem wyjdzie innym wyjściem, albo oknem. A
ten najzwyczajniej w świecie, tuż po tym jak się pożegnał buziakiem w policzek
z Polly przeszedł przez drzwi frontowe, z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
-
Cherry – warknął, ale blondynka go nie słuchała. Musiał podbiec i ją złapać,
żeby się na tamtego nie rzuciła. Andrew nie był narwany, ale w końcu był
wilkołakiem. Cholera wie, co mogłoby mu nagle strzelić do łba. Okej, to prawda.
Byli przyjaciółmi, ale ich druga natura rządziła się bez mała własnymi prawami.
Poza tym szczegółem, że kiedy William pojawiał się w okolicy, nie było na nich
mocy. Robili dokładnie to, co kazał im Harvey.
-
Nie ma „Cherry”. Ten śmieć nie rozumie prostych słów. Jak mówię, że sobie nie
życzę, żeby zbliżał się do mojej siostry, to znaczy, że sobie nie życzę –
odpowiedziała, nie zatrzymując się nawet w momencie, kiedy Louis prawie się z
nią zrównał, mając w zamiarze odciąć jej drogę, zanim blondynka zrobi coś
głupiego.
-
Stój – warknął i stanął przed nią, zatrzymując ją jednym ruchem ręki. Zza
pleców usłyszał głośny śmiech Sharmana. Aż ciśnienie się mu podniosło.
Nienawidził, kiedy ktoś w taki sposób traktował jego Cherry. Nawet jeśli to był przyjaciel, nie miał prawa śmiać
się w momencie, kiedy faktycznie powinien porządnie oberwać za niezrozumienie
prostych słów. Gdyby Andrew był normalnym facetem, a nie wilkołakiem, pewnie
pozwoliłby Harrison strzelić mu w tę jego śliczną buźkę, ale bał się, że tamten
się zapomni i coś jej zrobi.
-
Nie rozkazuj mi Louis. Powiedziałam temu gnojowi, że ma się do niej nie
zbliżać.
-
Ja to załatwię, a ty idź do domu. – Ale Cherry nie zamierzała się ruszać z
miejsca. Widział to po jej minie. Za dobrze ją znał, by w tym momencie nie
zgadnąć jej myśli. Nie było opcji, żeby ruszyła się z miejsca. Nie tym razem. –
Cherry, idź do domu i siedź tam z Polly. Już. – Blondynka mruknęła coś
niezrozumiałego pod nosem i wycofała się, żeby wrócić do domu. Jego ton głosu
skutecznie podziałał. Ale nie oszczędziła sobie posłania Andrew spojrzenia,
przesyconego złością i nienawiścią.
-
Proszę, proszę. Znów będziesz ratował Cherry? – spytał Sharman ze wzrokiem
wbitym w plecy bruneta.
-
Dlaczego ty jesteś tak głupi? Dlaczego chociaż raz nie możesz odpuścić? Co ona
ci zrobiła, że w taki sposób ją traktujesz, co Sharman? – Louis odwrócił się w
jego stronę i zmierzył go wzrokiem.
-
Nie mi, a Tobie. Czy ty nie widzisz, że to zwykła dziwka? Puszcza się na prawo
i lewo, a później mydli ci oczy, jaka to ona biedna i poszkodowana nie jest. –
Andrew omal nie splunął po wypowiedzeniu tych słów. Brzydził się blondynką. I
nie był w stanie pojąć, dlaczego jego przyjaciel tego wszystkiego nie widzi.
Nie na darmo Cherry miała taką opinię w szkole. Ale Louis wciąż był ślepy.
-
Jeszcze raz tak o niej powiesz, a cię zabiję. – Louis znalazł się dosłownie w
oka mgnieniu tuż przy Andrew, ściskając w dłoni jego koszulkę. Przestawał się
kontrolować, przez co pazury przebiły granatową bawełnę, a jego oczy z
błękitnych zmieniły się w żółte.
-
Spróbuj. – Z twarzy chłopaka zniknął uśmieszek, a pojawiła się złość. Miał
ochotę zabić tę dziewuchę. Przez nią tracił przyjaciela. A nie mógł patrzeć na
to, co ona robi Louisowi, w jaki sposób bawi się jego kosztem. Przyprawiała mu
rogi na każdym kroku, a ten idiota dalej był w nią ślepo wpatrzony. Okej, z
jednym musiał się zgodzić – była piękna. Ale to nie dawało jej pozwolenia na
to, żeby w taki sposób się zachowywała. A jeśli już czuła dogłębną potrzebę
pieprzenia się z byle kim, to mogła chociaż zerwać z Louisem. Dla jego dobra.
Andrew nic nie zrobił, czekał na rozwój sytuacji i na to, co zamierzał zrobić Warr. Był ciekaw, jak daleko dla tej dziewczyny był zdolny się posunąć. Byłby w stanie zabić swojego najlepszego przyjaciela?
Jego rozmyślania zostały przerwane przeszywającym bólem w nosie. Ten kretyn złamał mu nos!
Niewiele myśląc, wyrwał się spod mocnego uścisku Louisa i pozwolił sobie na częściową przemianę. Niech szanse chociaż będą wyrównane.
Andrew nic nie zrobił, czekał na rozwój sytuacji i na to, co zamierzał zrobić Warr. Był ciekaw, jak daleko dla tej dziewczyny był zdolny się posunąć. Byłby w stanie zabić swojego najlepszego przyjaciela?
Jego rozmyślania zostały przerwane przeszywającym bólem w nosie. Ten kretyn złamał mu nos!
Niewiele myśląc, wyrwał się spod mocnego uścisku Louisa i pozwolił sobie na częściową przemianę. Niech szanse chociaż będą wyrównane.
-
Ty idioto! – warknął na niego, gotów się rzucić na szatyna.
W tym momencie żaden z nich nie przejmował się tym, że był środek dnia i, że stali przed domem Harrisonów. Co z tego, że ktoś mógłby ich zobaczyć? Nie myśleli o tym. Teraz chcieli tylko i wyłącznie dopiec sobie nawzajem. Andrew zamachnął się i oddał Louisowi. Chwilę później uderzył go również w brzuch, aż tamten zgiął się w pół. Tylko rozwścieczył go bardziej, przez co chwilę później Lou wyprostował się i rzucił na bruneta. Tłukli się, nie zwracając uwagi na nic. William ich pozabija, jeśli się dowie, że ktoś widział to, co wyprawiali w środku dnia.
Ostre zęby, pazury, błyszczące oczy i ich głośne warknięcia tudzież ryki. Gdyby zwykły śmiertelnik przechodził właśnie obok i popatrzył na nich, przestraszyłby się i to nie na żarty.
Jeśli Louis myślał, że w taki sposób zatrzyma Cherry w domu, to się grubo mylił.
W tym momencie żaden z nich nie przejmował się tym, że był środek dnia i, że stali przed domem Harrisonów. Co z tego, że ktoś mógłby ich zobaczyć? Nie myśleli o tym. Teraz chcieli tylko i wyłącznie dopiec sobie nawzajem. Andrew zamachnął się i oddał Louisowi. Chwilę później uderzył go również w brzuch, aż tamten zgiął się w pół. Tylko rozwścieczył go bardziej, przez co chwilę później Lou wyprostował się i rzucił na bruneta. Tłukli się, nie zwracając uwagi na nic. William ich pozabija, jeśli się dowie, że ktoś widział to, co wyprawiali w środku dnia.
Ostre zęby, pazury, błyszczące oczy i ich głośne warknięcia tudzież ryki. Gdyby zwykły śmiertelnik przechodził właśnie obok i popatrzył na nich, przestraszyłby się i to nie na żarty.
Jeśli Louis myślał, że w taki sposób zatrzyma Cherry w domu, to się grubo mylił.
-
Co wy wyprawiacie?! – krzyknęła blondynka, która właśnie wyszła z domu. Nie
mogła tam siedzieć, kiedy słyszała doskonale, co się wyprawiało na zewnątrz. –
Tu są ludzie! – A skoro ona to słyszała, to inni również.
-
Nie wtrącaj się – warknął w jej stronę Louis, który na moment się na nią
spojrzał, co Andrew wykorzystał za dobry moment, by go powalić na ziemię.
-
Ty pierdolona szmato – powiedział, odwracając się i szybkim krokiem podszedł do
blondynki, zaciskając dłoń na jej szyi. – Przyznaj mu się, co robisz i jaka
jesteś naprawdę. PRZYZNAJ SIĘ, ALBO CIĘ ZABIJĘ! – ryknął. Cherry zrobiło się aż
słabo ze strachu. Dusił ją. Najzwyczajniej w świecie ją dusił, patrząc prosto w
jej oczy, w których nagle zebrały się łzy. Starała się odciągnąć jego rękę, ale
miała stanowczo za mało siły, by to zrobić. Nie potrafiła sobie z nim poradzić.
Nigdy żaden z nich nie wyskoczył do niej po przemianie. Żaden jej nie groził w taki sposób.
Nigdy żaden z nich nie wyskoczył do niej po przemianie. Żaden jej nie groził w taki sposób.
-
Puść mnie – wychrypiała, ledwo łapiąc powietrze. Co, do cholery, robił Louis?!
-
Nie, laleczko. Dopóki mu się nie przyznasz, nie puszczę cię. – Andrew był
nieuległy. Była już czerwona na twarzy, teraz zaczynała się robić powoli sina.
– Zabicie ciebie nie będzie trudne. Wystarczy, że poderżnę Ci gardło i będziesz
powolutku się wykrw… - Nie zdążył dokończyć, bo Louis jakimś cudem odciągnął go
właśnie do tyłu. Cherry bezwiednie upadła na posadzkę, dokładnie parę
centymetrów dalej, niż znajdowały się schody. Inaczej mogłoby się to skończyć
jeszcze gorzej. Trzymała się za gardło, ledwo łapiąc powietrze. Dopiero teraz
poczuła pod palcami coś mokrego. Kiedy odsunęła rękę zobaczyła na niej krew.
Dosłownie w jednym momencie zakręciło się jej w głowie i straciła przytomność.
Było jej tak cholernie niedobrze ze strachu. Była cała mokra, jakby ktoś wylał
na nią kubeł zimnej wody. I już nie słyszała tego, jak potężny ryk roznosi się
po całej okolicy. William.
-
Cherry, Cherry, kurwa mać – słyszałam nad sobą głos Brandy, ale nie byłam w
stanie otworzyć oczu. Dalej było mi niesamowicie niedobrze i bolała mnie głowa.
I szyja.
-
Brandy, zabierz ją do siebie, ja muszę porozmawiać z tymi debilami. – William.
Wyraźnie słyszałam Williama.
-
Co z nią? – Louis.
-
Odsuń się, idioto, to wasza wina, więc się, kurwa, trzymaj od niej z daleka.
-
Wciąż jestem jej chłopakiem.
-
Gówno mnie to teraz interesuje, wypierdalaj.
-
Ona ma rację, Louis. Zresztą musimy porozmawiać o waszej bezmyślności. Brandy,
masz kluczyki, tylko niech nie zarzyga tapicerki, później go odbiorę. –
Słyszałam dźwięk odbijanych od siebie kluczyków. Słyszałam oddalające się kroki
i dopiero wtedy udało mi się otworzyć oczy.
-
W końcu! – Brandy od razu chwyciła mnie w ramiona i mocno objęła. Jęknęłam,
czując przeszywający mnie ból w szyi. Dalej leciała krew. I chciało mi się
rzygać. Podparłam się niezdarnie na jednej ręce, drugą odpychając brunetkę w
ostatniej chwili, kiedy przekręciłam się na bok i zwymiotowałam prawdopodobnie
całą zawartość żołądka. I wcale to nie przyniosło mi ulgi, bo zapach wymiocin
spowodował kolejną falę kwasów podchodzących mi do gardła. Mama mnie za to zabije.
-
Wszystko w porządku? – spytała Brandy, odgarniając mi włosy do tyłu.
Wystarczyło, że z jednej strony były posklejane i brudne od krwi. Kolejny
głośny ryk. Nienależący tym razem ani do Louisa ani do Williama. Andrew. Moje
oczy automatycznie się rozszerzyły. Spojrzałam w ich kierunku i zrobiłam się
biała jak ściana. Patrzył na mnie tymi żółtymi ślepiami. Gdyby nie to, że
William mocno go trzymał, wyglądał tak, jakby był zdolny po raz kolejny się na
mnie rzucić. Znów zaczynało mi się robić słabo i to nie było fajne. Wyrwał mu
się. Andrew wyrwał się Williamowi i zmierzał w moją stronę! Krzyknęłam,
odsuwając się do tyłu, jakby to miało cokolwiek pomóc. Brandy nagle stanęła
przede mną, a Andrew się zatrzymał. Ale nie widziałam tego zbyt wyraźnie. Z
oczu leciały mi łzy, a serce próbowała wyskoczyć z klatki piersiowej.
-
Zabierz go stąd, Will. – Po chwili brunet zniknął mi z pola widzenia, trzymany
przez Harveya. – Chodź, Cherry, pojedziemy do mnie – powiedziała Brandy,
odwracając się w moją stronę. Wyciągnęła do mnie rękę, by pomóc mi wstać.
-
Muszę posprzątać. – To była w tym momencie najgłupsza rzecz, jaka mogła mi
przyjść do głowy.
-
Nie martw się tym. Jedziemy do mnie. – Złapałam jej dłoń i podniosłam się.
Jakimś cudem dotarłam do samochodu i wpakowałam się na przednie siedzenie. Po
chwili Brandy ruszyła niemalże z piskiem opon spod mojego domu. Dzięki Bogu,
Polly miała słuchawki na uszach i nie słyszała tego wszystkiego, co działo się
na zewnątrz. Nie mogła wiedzieć o niczym. Po prostu nie mogła. A gdyby coś
usłyszała i wyszła na zewnątrz… Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się jej
stało. Dlaczego on tak bardzo mnie nienawidził? Co ja mu takiego, do cholery,
zrobiłam?!
-
Pomogę ci się ogarnąć i położysz się spać.
-
Nie mogę spać.
-
U mnie? Ależ oczywiście, że możesz. – Brandy nic nie rozumiała. Ja nie mogłam
spać. Nie byłam w stanie sama usnąć.
-
Nie usnę, B.
-
To ci dam tabletki i uśniesz. Nie martw się, Cherry. Wszystko będzie dobrze.
Później mi opowiesz, co się stało i dlaczego ci debile się bili. – Nie mogłam
jej powiedzieć. Brandy nie wiedziała, co robiłam i nie chciałam, żeby się
dowiedziała. Czułabym się podle. Jedyną osobą, która czegokolwiek się domyślała,
był cholerny Andrew. Ale nigdy mnie nie przyłapał. I nie mogłam dopuścić do
tego, by tak się stało. – I coś ty zrobiła temu świrowi, że cię zaczął dusić?
-
Nieważne – powiedziałam, odwracając wzrok w stronę ulicy. Dalej mnie mdliło,
ale było to już bardziej znośne uczucie niż przedtem.
-
Okej, pogadamy później. – Wiedziałam, że Brandy mi nie odpuści. Ale jak ja jej
miałam to wszystko powiedzieć? Jak?
Po niecałych dziesięciu minutach dojechałyśmy pod dom brunetki. Jej rodzice byli w pracy, więc nie miałyśmy większego problemu. Nie trzeba było się nikomu tłumaczyć. Wepchnęła mi w ręce czysty ręcznik i koszulkę, która miała mi posłużyć za piżamę. Następnie wygoniła do łazienki, a sama przygotowała dla mnie herbatę.
Po niecałych dziesięciu minutach dojechałyśmy pod dom brunetki. Jej rodzice byli w pracy, więc nie miałyśmy większego problemu. Nie trzeba było się nikomu tłumaczyć. Wepchnęła mi w ręce czysty ręcznik i koszulkę, która miała mi posłużyć za piżamę. Następnie wygoniła do łazienki, a sama przygotowała dla mnie herbatę.
-
Mogę? – spytała jakieś dziesięć minut później. Akurat skończyłam brać prysznic
i założyłam na siebie koszulkę.
-
Wejdź – odpowiedziałam, patrząc w lustro. Na mojej szyi wyraźnie była
odznaczona ręka Andrew. Nie chciałam nawet widzieć śladu po jego pazurach,
które prawdopodobnie zostawią mi blizny.
-
Pokaż tę ranę – powiedziała, podsuwając stołek i posadziła mnie na nim. Nie
chciałam wiedzieć po cholerę jej stołek w łazience. Związała moje włosy w
kitkę, odsłaniając szyję. Ciężko westchnęła na jej widok. Ale nie odezwała się.
Od razu sięgnęła do szafeczki, w której miała ukrytą apteczkę. Gaza, którą
zmoczyła wodą. Zazwyczaj nie panikowałam, kiedy miałam cokolwiek robione, ale
teraz, w momencie, kiedy dotknęła tą gazą rany… To bolało tak cholernie mocno,
że aż krzyknęłam. – Akurat herbata ci przestygnie i wypijesz ją, a zaraz po tym
weźmiesz tabletkę i się położysz. O nic się nie martw. Te tabletki działają
idealnie. Będziesz spać po nich do jutra. – Była taka opanowana. Jak nigdy. –
Zaraz przestanie boleć, jeszcze chwilę. Muszę ci to oczyścić, bo jeśli zostanie
tam jakiś syf, cholera wie, co może się stać. – O czym ona do mnie bredziła? I
jak to bolało. Cholera, jak to cholernie bolało! – O kurwa – mruknęła do
siebie. Nie bardzo wiedziałam, co miała na myśli. Miałam ochotę odtrącić jej
rękę, zrobić coś, cokolwiek, co by złagodziło ten cholerny ból. Przyłożyła mi kolejną,
tym razem suchą już gazę, która po chwili równie zakrwawiona jak poprzednia
została rzucona na podłogę. – Masz, trzymaj to i uciskaj. Zaraz wracam –
powiedziała, wciskając mi ręcznik do ręki. Docisnęłam tak, jak mówiła.
Widziałam w lustrze, jak wychodzi z łazienki. Słyszałam też, że z kimś rozmawia
przez telefon. Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu wróciła z jakąś
buteleczką. Sięgnęła po kolejną gazę i nalała na nią płynu z białego
pojemniczka. – Masz, zaciśnij na tym zęby, będzie boleć – ostrzegła mnie.
Podała mi czysty ręcznik, na którym posłusznie zacisnęłam zęby. Kiedy tylko
dotknęła rany, poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi nagle sto noży prosto w
szyję. Oczy zaszły mi łzami, a ja krzyknęłam tak głośno jak nigdy dotąd.
Kręciło mi się w głowie. Ledwo trzymałam się na tym stołku. Znów przestawałam
kontaktować ze światem. – Cherry, nie odlatuj. Już po wszystkim. Teraz tylko
zakleję. – Czułam jak przykłada coś do mojej szyi, a po chwili przykleja
plaster. Ale czułam się tak słabo, tak bardzo źle, że nie byłam w stanie
odpowiedzieć jej. – Cherry. Jak mi zemdlejesz, to cię zabiję. Słyszysz? Już,
skończyłam. Możesz się położyć – powiedziała i odstawiła wszystko na blat, a
brudną gazę rzuciła na podłogę. – Pomogę ci, złap się mnie – dodała i sama złapała
mnie mocno pod rękę. Albo ja nie miałam tyle siły w sobie, albo ona była
silniejsza, niż myślałam. Po chwili stałam na nogach, zmuszając się do tego,
żeby nie upaść. Otworzyłam w końcu oczy i spojrzałam na nią z wdzięcznością.
Sama nie dałabym sobie z tym rady. Sama nie dałabym sobie rady z niczym w tym
momencie. Byłam szczęśliwa, mając taką przyjaciółkę.
-
Dziękuję – powiedziałam cichym, wręcz charczącym głosem. Bolało mnie gardło.
Bolała mnie cała szyja i głowa. Musiałam niezłego guza sobie nabić po drodze.
-
Nie masz za co dziękować, Cherry. Od tego są przyjaciele. A teraz chodź. – I
poszłam, tak jak powiedziała. Usiadłam na łóżku i chwyciłam kubek, który mi
podała. Herbata była idealna do picia. Jednym duszkiem opróżniłam cały kubek.
Po chwili podała mi szklaneczkę z wodą.
-
A gdzie tabletki?
-
To proszek, po prostu wypij. To zadziała szybciej – uśmiechnęła się do mnie
ciepło. Skinęłam jedynie głową i zrobiłam to, o co mnie prosiła. Nie miałam ani
siły, ani ochoty się przeciwstawiać. Chciałam tylko, żeby to minęło. Żeby
jutro, kiedy się już obudzę, nie było żadnego śladu, żeby ten dzień okazał się
jedynie koszmarem.
Pustą szklaneczkę oddałam Brandy i wsunęłam się głębiej na łóżko, by schować się pod kołdrą i ułożyć tak, by nie zrobić sobie krzywdy, by nie odkleić przypadkiem plastra.
Pustą szklaneczkę oddałam Brandy i wsunęłam się głębiej na łóżko, by schować się pod kołdrą i ułożyć tak, by nie zrobić sobie krzywdy, by nie odkleić przypadkiem plastra.
-
Będziesz tu cały czas? – spytałam, patrząc na brunetkę, która zasłaniała okno w
pokoju, ciężkimi, ciemno fioletowymi zasłonami.
-
Jasne. Będę ewentualnie w salonie. Jeśli się obudzisz i będziesz czegoś
potrzebować – wołaj. – Podeszła do mnie i usiadła na łóżku po to, by delikatnie
mnie objąć i pocałować w skroń. – Już dobrze. Musisz się wyspać. Dobrze wiemy,
że sen jest najlepszym lekarstwem. Tutaj nic ci nie grozi, Cherry – wciąż
mówiła, a ja z każdym jej słowem coraz bardziej odlatywałam.
*
Siedziałam
w jakimś dużym pokoju. Wyglądał jak salon. Olbrzymie okna z których było widać
podjazd. Kremowe zasłony, kryształowy żyrandol zawieszony na samym środku
pokoju. Tuż pod nim stał szklany stolik i kremowe, skórzane kanapy. Pod
stolikiem rozłożony był puchowy dywan. Na stoliku w kompletnym nieładzie leżały
jakieś czasopisma. Na wprost wejścia znajdował się kominek, na którym ustawione
były zdjęcia całej rodziny. Chciałam do nich podejść, ale nie zdążyłam. Ktoś
złapał mnie od tyłu i mocno do siebie przycisnął. Z początku zamierzałam
krzyknąć, ale w ostateczności odpuściłam. Poczułam się nagle bezgranicznie
bezpieczna i spokojna. I ten przyjemny zapach, który dotarł do moich nozdrzy.
-
Już nic ci nie grozi, Cherry. Teraz wszystko będzie w porządku. Zajmę się tobą
tak jak należy. – Przekręciłam się tak, by móc wtulić twarz w zagłębienie szyi
mężczyzny. Było mi tak dobrze. Czułam się idealnie wpasowana w obrazek. Tak,
jakbym należała do tego miejsca od dawna. Po moim ciele rozszedł się gorący
dreszcz, kiedy poczułam jego usta na swojej szyi. Dokładnie w miejscu, gdzie
nie tak dawno była rana. Teraz został jedynie ślad tamtego feralnego dnia.
-
Mogę zostać na noc? Nie chcę wracać do domu – powiedziałam, przymykając
powieki, jednocześnie odchylając głowę bardziej na bok, by miał większy dostęp
do szyi.
-
Jeśli tylko chcesz, to jasne. Znajdzie się miejsce dla ciebie – mruknął, a ja
delikatnie się uśmiechnęłam.
-
Powiedz, że dorzucasz do tego jeszcze coś do picia…
-
Słodkie czerwone, chcesz? – spytał, odsuwając się ode mnie. Spojrzał mi w oczy.
A ja w nich utonęłam. Może to tani tekst, ale zatopiłam się w jego oczach. Nie
chciałam przestawać wpatrywać się w te tęczówki, ale po chwili musiałam zejść
na ziemię, kiedy usłyszałam jego śmiech.
-
Przepraszam, chcę. – Poczułam się głupio, więc od razu opuściłam głowę w dół,
tylko po to, by złapał za mój podbródek i zmusił mnie, bym znów spojrzała w
jego oczy.
-
Nigdy mnie nie przepraszaj za takie rzeczy, Cherry. Po prostu nigdy tego nie
rób – wyszeptał, gładząc kciukiem mój policzek, po czym pochylił się i
pocałował moje usta. To było najpiękniejsze uczucie, jakiego doświadczyłam w
życiu. Tysiące motyli poderwało się do życia. Po moim ciele rozpłynęło się
ciepło i nagle pierwszy raz w życiu poczułam się tak szczęśliwa i jednocześnie
tak lekka, że miałam ochotę latać. Położyłam dłoń na jego policzku, oddając mu
pocałunek.
Obudził
mnie dźwięk dochodzący z dołu. Brandy się z kimś kłóciła, nie musiałam długo
słuchać, by domyślić się, że to był Louis. Przetarłam dłonią oczy, po czym
podniosłam się do pozycji siedzącej, by wstać i podejść do drzwi. Po cichu
otworzyłam je i wyszłam na korytarz, by słyszeć wyraźniej.
-
Odpieprz się od niej dzisiaj. Nie chce cię widzieć w moim domu. Ona też zapewne
nie ma ochoty cię oglądać. Czy ty jesteś w ogóle świadom tego, co zrobił
Andrew? Przez ciebie?! Jak jej się coś stanie, a rana się nie zaleczy, to was
pozabijam. Obydwóch.
-
Brandy, to nie była moja wina. Nie mogłem wcześniej zareagować, bo mnie powalił!
-
A ja jestem księżna Diana. Nie pierdol więcej głupot. Módl się o to, żeby to
się zagoiło i żeby nie został po tym żaden ślad jak tylko blizna, jasne? A
teraz wynoś się. Jak będzie chciała to się sama do ciebie odezwie.
-
Daj mi tylko znać, gdy się obudzi – powiedział. Brandy już nic nie
odpowiedziała. Usłyszałam tylko dźwięk zamykanych drzwi.
-
B.? – podeszłam do schodów i spojrzałam na brunetkę z góry.
-
Och, przepraszam Cherry. Nie chciałam…
-
Nieważne. Dasz mi coś do jedzenia?
Oj ostro ostro ale co poradzić sama sobie takie piekło zrobiła jakoś teraz musi to przejść a najlepiej przyznać sie i dać sobie spokój z tym związkiem by nie roić sobie problemów większych .
OdpowiedzUsuńczekam na next odc :D
Wiadomo, że ja czekam na więcej epizodów z Brandy, bo i tak wiadomo, że bardziej ją ogarniam, niż Cherry. I tak sobie myślę, że Louis i Andrew mogliby się pozabijać, a co XD Taka moja refleksja. Zaczynam wpadać w dziwną melancholię i jakoś mi tak dziwnie, kiedy czytam o tym, co robią przyjaciele, a co nie. Chujnia. Zabijesz Louisa? Przepraszam, że nie ogarniam tego komentarza, ale ten Podsiadło robi mi karpatkę z mózgu.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, czekamy z Annie na więcej Brandy i Willa. Taka nowość, nie? :D I zabiłabym Andrew, bo jest burą suką. Żeby tak potraktować dziewczynę? No to jest kurwa przegięcie. Louis powinien go zajebać. Swoją drogą, Will powinien to szybciej załatwić.
OdpowiedzUsuńA teraz - dostajesz jeby za długą przerwę. Powinnam czytać już 7/8 odcinek.
WIĘC BIERZ SIĘ DO ROBOTY, LENIU! :D I nie wciskaj mi kitów :D
Gott, ja już chcę Dylana...
Długi, obszerny w akcję rozdział to coś, co Oli lubi najbardziej. Pamiętam, że mówiłaś mi, że ucieszy mnie scena Polly i Andrew, a prawda jest taka, że bardziej usatysfakcjonowana czułam się po przeczytaniu wątku walki i tego, co działo się potem.
OdpowiedzUsuńOna, Polly, jest taka niewinna, że widzę zgrzyty sprzeczności na ekranie, kiedy w mojej głowie wytworzył się obraz jej siedzącej na łóżku z Andrew. Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie ją sobie obrał za cel i jaki ma w tym interes. Chęć dopieczenia starszej Harrison wydaje mi się zbyt oczywisty na tę historię i Ciebie.
Tak się obawiałaś napisania sceny walki, a wyszła znakomicie! Jejciu, jak ja lubię sceny walki, wilkołaki i... Andrew (to znaczy to, jak wygląda, bo sympatii mojej nie zdobył. Ani trochę. Nawet za uwodzenie młodej). Napisane tak, że wszystko widziałam oczyma wyobraźni. I o to chodzi.
"Dlaczego każdy myślał, że jest zbyt dobra na bycie złą?" To jedno zdanie utkwiło mi w pamięci i jest w nim coś, co strasznie lubię. Sama nie wiem, podoba mi się to, w co składają się słowa.
Czekam i dopinguję, Twoja Oli.
Witaj ;) Jak już pewnie wiesz, nie wiedziałam, nie umiałam skomentować Twojego bloga. Nigdy nie czytałam takich blogów, ba nie lubię fantastyki, więc teraz czuj się zaszczycona haha ! Jesteś jedyną osobą i masz jedynego bloga, którego czytam. Jest w nim taka magia, którą tylko Ty możesz przekazać i doprowadzić do końca, więc błagam Cię nie kończ go tak szybko.
OdpowiedzUsuńNa samym początku nie potrafiłam zrozumieć dlaczego Bill nie jest tym Billem, którego znam oj miałam wiele pytań ale w końcu zrozumiałam, ze chcesz stworzyć zupełnie coś innego, coś co jest tylko Twoje i będzie w zupełności wyróżniało się spośród wszystkich innych blogów o tematyce Tokio Hotel.
Twój styl pisania jest zupełnie czymś innym i niezwykłym. Twoja oryginalność i przedstawienie tej historii jest czymś tak pełnych emocji, że ledwo powstrzymuję się by zakończyć ten komentarz haha ;D Tak, ja zawsze wiem co powiedzieć ;D
Chociaż wiem jedno, że odcinki są stanowczo za krótkie i jest ich stanowczo za mało. Tak wiem powtarzam się no cóż już taka jestem. Mam nadzieje, że przyjdzie do Ciebie motywacja, usiądziesz na łóżku z kubkiem gorącej czekolady, weźmiesz zeszyt i zaczniesz pisać kolejny rozdział, za którym już pewnie wiele osób czeka ! Życzę dużo weny i pozdrawiam ;)