Episode 02. (The lost boy)

Ten dzień miał być o wiele przyjemniejszy. Ale chociaż nie wiem jak bym się starała – był spieprzony od samego początku. Kolejny koszmar, kolejna nieprzespana noc. A miałam wyjść z dziewczynami. Umówiłyśmy się na pierwszą. Najpierw lunch, później zakupy, a na końcu kawa. Taki był przynajmniej zamysł. Nie byłam pewna, jak wyjdzie w praniu, bo nam nigdy nie wychodziło nic tak, jak chciałyśmy.
Kiedy zwlekłam się z łóżka, była dziesiąta. Mogłam sobie pozwolić na długi, gorący prysznic. Dobrze wiedziałam, że każdy myślał, iż spędzałam godziny przed lustrem. Nic bardziej mylnego. Owszem, zawsze lubiłam dobrze wyglądać i kiedy tak nie było, czułam się źle, ale to nie oznaczało, że siedziałam nie wiadomo ile czasu przed lustrem.
- Dopiero wstałaś? – spytałam, kiedy zauważyłam Polly, która nieprzytomna zeszła na dół, trąc oczy.
- Mamy wakacje, mogę spać ile chcę – mruknęła, po czym usiadła na krześle barowym, tuż przy ladzie. – Co na śniadanie? – Uniosłam brew do góry, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. Może nie byłam jeszcze gotowa do wyjścia, ale przynajmniej, jako tako się ogarnęłam. Przykryłam mocne sińce pod oczami korektorem, a rzęsy wytuszowałam. Pozostało dokończyć makijaż, nakładając odrobinę rozświetlacza i szminkę.
- To co zrobisz sobie sama. I pożycz mi tą spódniczkę beżową.
- Którą?
- Tą przylegającą w pasie.
- Ona jest w kolorze latte.
- Nieważne.
- Pożyczę ci, jeśli zrobisz mi śniadanie.
- Sama sobie pożyczę, a ty zrób śniadanie sobie. Ja muszę się szykować. – I zabrałam jabłko, po czym poszłam na górę prosto do pokoju swojej siostry. – Boże – jęknęłam, kiedy tylko zobaczyłam cały ten syf w jej pokoju. Z nas dwóch to ona była zdecydowanie bałaganiarą. Po podłodze walały się książki, ciuchy, jakieś rzeczy. Zniesmaczona weszłam głębiej od razu kierując się do szafy. Miałam nadzieję, że chociaż jej zawartość mnie nie zmiażdży. Po otworzeniu wielkich drzwi, na całe szczęście, wszystko siedziało na swoim miejscu. Od razu odszukałam spódniczkę i ściągnęłam ją z wieszaka.
Chwilę później znalazłam się w swoim pokoju, rzucając ubranie na łóżko. Usiadłam przy toaletce i zaczęłam się przygotowywać. Nie spieszyło mi się nigdzie. Sięgnęłam po pędzelek, w międzyczasie odgryzając kawałek jabłka. Jakimś cudem nie było do końca po mnie widać nieprzespanej nocy. Makijaż robił cuda.
- Biedactwo, znowu nie spałaś? – Aż podskoczyłam, po czym w odbiciu zobaczyłam Andrew. Musiałam się nauczyć zamykać okna.
- Wyjdź stąd – warknęłam, starając się nie zwracać na niego uwagi i robić to, co zaczęłam.
- Muszę z tobą porozmawiać, kochanie. – I nagle znalazł się przy mnie. Odgarnął moje włosy na bok, pochylając się nad moją szyją. Zastygłam w bezruchu, bojąc się tego co mógł zrobić.
- Nie będę z tobą rozmawiać, Andrew. Możesz stąd iść.
- Nie, Cherry. Nie tym razem… - Przyłożył usta do mojej skóry, całując ją. Przełknęłam ślinę nie do końca zadowolona z tego, co robił. – Louis powinien zacząć się dzielić tym, co ma. Skoro i tak robisz, co chcesz i nie uznajesz przynależności do kogoś… - Jego ręka wylądowała na moim boku, a po chwili wsunęła się pod materiał bluzki, wędrując po nagim ciele.
- Zostaw mnie w spokoju – powiedziałam, wciąż się nie ruszając.
- Och Cherry. Jesteś słodziutka, kiedy tak się zachowujesz.
- Louis ci nie daruje jak się dowie, co zrobiłeś. – Czy się go bałam? W pewnym sensie tak, dlatego, że miał nade mną przewagę fizyczną. Był zdecydowanie silniejszy, a ja… Ja byłam zwykłą nastolatką, która nie do końca wiedziała gdzie jest jej miejsce. Robiłam mnóstwo błędów, ale… kto ich nie robił?
- Proszę cię… z chęcią mu udowodnię, że nie jesteś tak święta, jak on myśli – powiedział, a w odbiciu mogłam ujrzeć uśmiech wykrzywiający jego twarz. I zaraz po tym mnie puścił. – Ale dzisiaj ci odpuszczę.
- To po cholerę tu przyszedłeś?
- Przypomnieć ci, jak bardzo pragnę ją mieć dla siebie.
- Po moim trupie – powiedziałam pewnie przez zaciśnięte zęby.
- To się da załatwić, kochanie. – Z wrednym uśmieszkiem uniósł rękę do góry. Nie chciałam dać po sobie poznać, że przestraszyłam się, że faktycznie coś mi może zrobić. Te pazury zawsze mnie przerażały.
- Cherry! Gdzie jest syrop?! – Usłyszałam z dołu.
- Masz szczęście, słoneczko. Następnym razem dopilnuję, by nikt nam nie przerwał . – Ponownie się pochylił i tym razem pocałował moje usta, a kiedy tylko odsunął się, wytarłam rękawem wargi. Boże, jak ja nienawidziłam tego człowieka.
- Cherry!
- W szafce obok lodówki! – odkrzyknęłam, widząc w lustrze, jak Andrew znika za oknem. Dlaczego ja musiałam go znosić, dlaczego byłam na niego skazana, dlaczego uczepił się akurat mnie?!

*

- Szeryfie! Znalazłem coś! – Wysoki, umięśniony brunet w oliwkowej koszuli uniósł głos, stojąc nad dołem wykopanym w ziemi, tuż przy jeziorze. Był już przyzwyczajony do tego smrodu, który towarzyszył zazwyczaj trupom. Ten musiał tutaj leżeć dobrych kilka dni.
- Co masz, Mahoney? – Był to mężczyzna około czterdziestki, o spokojnym wyrazie twarzy aczkolwiek zmęczonej. W tym miejscu nigdy nie mógł odpocząć. Odkąd został szeryfem ciągle coś było nie tak.  – Czy to nie nasz degenerat?
- Owszem. Joseph Hardwick. Uciekł z Lakeview Behavioral Health w Norcross jedenaście dni temu. Lat pięćdziesiąt trzy, brak jakiejkolwiek rodziny. – Szeryf kucnął nad prowizorycznym grobem zmarłego mężczyzny, przyglądając się zwłokom.
- Mahoney, czy mi się wydaje, czy on ma ślad po drucie kolczastym na szyi? – Szeryf uniósł wzrok do góry, spoglądając na swojego podwładnego, który tuż po chwili kucnął obok niego.
- Na to wygląda, szeryfie.
- Wariatów nie brakuje w tym miejscu – westchnął ciężko mężczyzna i dźwignął się na nogi. – Ściągnij techników, Mahoney i zabezpiecz teren. Znowu czekają nas nadgodziny… - Szeryf przetarł twarz dłońmi. Czy Brookhaven nie mogłoby się nagle stać spokojnym miejscem?

*

Tym razem wybrały się do Perimeter Mall. Niecałe dziesięć minut drogi od domu Cherry. Zamierzały zrobić potężne zakupy, w końcu nowy rok szklony miał się zacząć lada dzień. Nie można było się pokazać w tym samym. Te ciuchy mogły jeszcze poleżeć trochę czasu, prawda?
- Ta mi się podoba! – powiedziała podekscytowana Crystal, dorywając jakąś sukienkę, prawie jak dla zakonnicy. Cherry pokręciła głową.
- Ta jest lepsza – odpowiedziała, biorąc pierwszą lepszą kieckę z wieszaka, krótszą i bardziej obcisłą wersję tego, co pokazała Crystal. Ale mimo wszystko dalej dziewczęcą.
- Ja mam jeszcze lepszą! – Powiedziała nieco głośniej Brandy, stojąc kilka wieszaków dalej i pokazała przyjaciółkom koronkowo-skórzaną sukienkę.
- Dla ciebie być może, Brandy. Ale nie każdy tu nosi się jak dziwka – uśmiechnęła się do niej Cherry odgarniając swoje blond włosy do tyłu.
- Powiedziała ta „święta” – mruknęła pod nosem Brandy, zatrzymując sukienkę. Musiała koniecznie iść ją przymierzyć. William na pewno będzie zadowolony, widząc jej nową zdobycz. A to dopiero początek, chociaż każda z nich miała już po co najmniej dwie torby wypchane nowymi ciuchami. Będą musiały to zanieść do samochodu, jeśli nie chciały się za bardzo zadźwigać.
- I tak to słyszałam, Brandy.
- A co sądzisz o tym? – wtrąciła się Crystal, trzymając inną, równie wdzięczną i niewinną sukienkę jak poprzednia, ale… Przynajmniej miała nieco większy dekolt.
- Dobry wybór. Na pewno lepszy niż poprzedni – stwierdziła Harrison z uśmiechem od ucha do ucha. Wróciła do przeglądania wieszaków, ale tym razem nie znalazła nic specjalnego.
- Cherry, chodź tu – powiedziała Brandy, zmierzając w stronę przymierzalni. Blondynka ruszyła za nią, przy okazji spoglądając na bluzki porozwieszane po wieszakach. Nic ciekawego. Z tego sklepu na pewno nie wyjdzie zadowolona, nie tym razem. Stanęła przed przymierzalnią, w której zniknęła Brandy.
- Kurwa, cycki mi się nie mieszczą. – Blondynka parsknęła śmiechem na słowa Thomas.
- Przynieść ci większy rozmiar? – spytała ze śmiechem.
- Jeśli możesz. – Brunetka przeglądała się w lustrze z niedopiętą sukienką, która niestety pozostawała wciąż za mała na pewnych częściach jej ciała. Cherry minęła się w przejściu z Crystal, która w przeciwieństwie do dwóch przyjaciółek, znalazła mnóstwo rzeczy pasujących do jej stylu. Trzy minuty później, Harrison powróciła z większą o jeden rozmiar sukienką i wcisnęła rękę do przymierzalni, w której znajdowała się Brandy.
- Biorę!
- Pokaż się. – I nie czekając na zaproszenie, Cherry wsadziła głowę do środka przymierzalni, lustrując od góry do dołu brunetkę. – Zdecydowanie William będzie na tak.
- Tak myślisz? – spytała, zerkając na swoją przyjaciółkę w odbiciu lustra.
- Jasne. Niby dlaczego miałoby być inaczej?
- A skąd ja mam wiedzieć, co mu strzeli do tej głowy?
- Och, Brandy, jakbyś nie wiedziała, że on nie chce innej, bo jesteś dla niego za dobra – uśmiechnęła się pobłażliwie niebieskooka i pozostawiła brunetkę samą sobie. – Crystal, jak ci idzie? – spytała zaciekawiona podchodząc do kotary, za którą ukrywała się ta najświętsza z nich.
- Nieźle – odpowiedziała. Cherry znała ten ton głosu. Crystal wyjdzie z tego sklepu zdecydowanie zadowolona. Blondynka westchnęła i oparła się bokiem o cienką ściankę, przyglądając się swojemu odbiciu. Zdecydowanie zły dzień na zakupy. Była zbyt zmęczona, by z większą energią chodzić od sklepu do sklepu. Dziwiła się w sumie, że jeszcze jej przyjaciółki nie odkryły, że coś było nie tak. Ale co to kogo interesowało, skoro ten dzień należał zdecydowanie do największej rozrabiary z ich trójki?

Właśnie wracała z podziemnego parkingu, gdzie w samochodzie ukryła wszystkie swoje zakupy. Cherry i Crystal poszły do innego sklepu i zgodziły się na nią poczekać. Była zadowolona z tego, jak bardzo po powrocie do domu będzie mogła zaopatrzyć swoją szafę nowymi ciuchami i butami.
Dobrze, że jej ojciec był jednym z najlepszych lekarzy w stanie. Zarabiał fortunę i pozwalał na to, by jego jedyna córeczka przepuszczała ją na takie rzeczy. Czy… inne głupoty.
Szła, rozglądając się po kolejnych sklepach, wyszukując wzrokiem ciekawych rzeczy, na które mogłaby wydać jeszcze pieniądze, kiedy nagle stanęła jak wryta, a jej serce nagle zaczęło szybciej uderzać.
Mały, niepozorny chłopczyk, około trzech, czterech lat, stał na środku wielkiego korytarza i rozglądał się wokół z przerażeniem w oczach, co chwilę pociągając nosem. Na jego pełnych policzkach lśniły łzy. Nie myśląc zbyt długo, od razu przyspieszyła kroku, by znaleźć się przed maluchem.
- Hej mały. Gdzie twoja mama? – spytała czule, kucając przed chłopczykiem, który spojrzał na nią wielkimi, niebieskimi oczyma. Zrobił krok do tyłu, chcąc uciec, ale Brandy uśmiechnęła się do niego ciepło, zupełnie tak, jakby rozumiała strach, który towarzyszył tej małej istotce. – Nie bój się. Chcę pomóc ci znaleźć mamusię – dodała tym samym ciepłym głosem.
- Nie wiem – wydukał, wycierając oczka w rękaw bluzeczki ze Spider-Manem. Westchnęła cicho i sięgnęła do swojej torebki, by wyciągnąć z niej paczkę z chusteczkami z Fineaszem i Ferbem. Wraz z Cherry, chociaż uchodziły za dorosłe, wredne i wszystko wiedzące „paniusie”, wciąż wewnątrz były dziećmi. Wyciągnęła do niego rękę z chusteczkami, nie przestając się uśmiechać.
- Wydmuchaj nosek. Zabiorę cię na lody, a później poszukamy mamusi.
- Obiecujesz?
- Słowo harcerza – powiedziała, niemalże piszcząc z radości. Chłopczyk sięgnął po chusteczkę i wydmuchał nos, zaciskając papier w piąstce na koniec. – Jak masz na imię? Bo ja jestem Brandy.
- Mike.
- Okej, Mike. Teraz pójdziemy na lody. Jest tutaj taka świetna lodziarnia. Mają lody o wszystkich smakach – powiedziała, prostując się i wyciągnęła do malucha rękę, który ufnie podał jej swoją dłoń.
- A mają niebieskie?
- Oczywiście, że tak. To twoje ulubione?
- Tak. Tatuś mi je zawsze kupował.
- A gdzie on teraz jest?
- Mamusia mówi, że musiał wyjechać. – Skręcili w lewo. Na końcu korytarza znajdowała się lodziarnia, o której wspomniała Brandy. Zerknęła na chłopczyka, którego oczy się zaświeciły na jej widok. Brunetka poczuła ciepło rozlewające się po jej ciele na ten rozkoszny widok.
- Na pewno kiedyś wróci. – Chociaż była pewna, że jeśli „wyjechał” to raczej nigdy więcej nie zjawi się w życiu tego malucha. A matka prawdopodobnie będzie znajdować sobie nowych partnerów z grubo wypchanymi portfelami, zostawiając Mike’a pod opieką sąsiadki, koleżanki, czy córki przyjaciółki po to, by mieć na nowe ciuchy, kosmetyki i ewentualnie jakieś rzeczy dla malucha. W końcu dotarła z nim do lady, gdzie mógł sobie wybrać takie smaki, jakie chciał. Wzięła go na ręce i uśmiechnęła się, pokazując palcem na lody o smaku waty cukrowej, (które były w kolorze niebieskim), czekoladowe, truskawkowe… Były tu wszystkie smaki, jakich dusza zapragnęła.
- Chcę tylko niebieskie.
- Okej. – Trzymając go dalej na rękach podeszła do lady. – Jeden Cotton Candy Ice Cream i Chocolate Fudge Brownie – powiedziała do kasjerki. Znała ją. W zeszłym roku skończyła ich szkołę. Teraz najwyraźniej, zamiast pójść na studia, wybrała pracę w lodziarni.
- Sześć dolarów. – Brandy odstawiła ostrożnie chłopca na ziemię, który złapał za brzeg jej koszulki, ściskając ją, jakby bał się, że i ona go zaraz zostawi. Uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go po główce, po czym wyciągnęła z torby portfel i zapłaciła za ich deser. Schowała resztę i wrzuciła czarny, skórzany portfel do torby. Chwilę później zajęła miejsce z maluchem przy jednym ze stolików ustawionych tuż obok lodziarni i rozkoszowała się swoim deserem, patrząc, z jaką radością maluch zajadał się ulubionymi lodami.
- Brandy? – Do licha. Skąd on wiedział, że ona tu była? Nie mówiła mu, do którego centrum handlowego miała zamiar jechać z dziewczynami. Spojrzała do góry na twarz Williama. Widziała po jego oczach, że nie był z czegoś zadowolony. Ale przecież ona nic nie zrobiła. Spojrzała za niego. Szybkim krokiem przez korytarz szła Cherry i Crystal. Czy to możliwe, że to one po niego zadzwoniły? W jej oczach pojawiło się przerażenie.
- Co ty tu robisz, Will? – Mały również przerwał konsumowanie lodów.
- Musiałem tu coś załatwić. – I chociaż nie wiadomo jak bardzo Brandy starałaby się odkryć, czy William mówił prawdę – nie potrafiła tego dokonać. Był zbyt dobrym kłamcą. – Kto to jest? – Wskazał głową na malucha, którego wyraz twarzy przedstawiał dokładnie to samo co twarz Brandy.
- Mike. Zgubił się. Obiecałam mu, że zabiorę go na lody i znajdziemy jego mamę. – Harvey kucnął przed stolikiem i spojrzał na małego, blondwłosego chłopca, który wlepił w niego swoje patrzałki. – Ona mówi prawdę? Naprawdę się zgubiłeś? – Maluch pokiwał głową. – Będziesz umiał mi pokazać, gdzie ostatni raz widziałeś mamusię? – spytał ciepłym głosem, z łagodnością wymalowaną na twarzy. Maluch znów pokiwał głową. – To weź lody i pójdziemy jej poszukać, hm? – Uśmiechnął się, a maluch zaczął się zsuwać z krzesła po to, by zaraz zacząć szukać rączkami, gdzie były jego lody. Teraz to na twarzy Brandy malowało się niezadowolenie. I w pewien sposób złość. William wziął go na ręce i podał mu jego lody. – Idziesz, Thomas? – spytał, oglądając się przez ramię. Brandy odsunęła się od stolika i zabrała torbę, wstając.
- O co chodzi? – spytała Cherry, podchodząc do niej.
- Później ci wyjaśnię. Spotkamy się na dole…
- Idziemy z wami – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu. Brandy zgrzytnęła zębami, ale nie powiedziała więcej ani słowa, tylko posłusznie ruszyła za swoim chłopakiem.
Jakiś czas później dostrzegła zdenerwowaną blondynkę. O dziwo wyglądała całkiem normalnie. Podbiegła do nich, ale Brandy stanęła szybko przed Williamem i Mikiem, chociaż słyszała, jak maluch wołał mamę.
- Nie wie pani, że dzieci trzeba bardziej pilnować? – Jej ton głosu nie był już taki przyjazny. Ba! Był wręcz chłodny i nieprzyjemny.
- Odwróciłam się na chwilę i już go nie było. Szukałam go, ale nie mogłam znaleźć. – Kobieta brzmiała tak, jakby za moment miała się rozpłakać. Na jej twarzy było widać zmartwienie, ale Brandy to nie obchodziło.
- Brandy, wystarczy. – Usłyszała głos Williama i ponownie zacisnęła zęby. Kobieta sięgnęła do torby, wyciągając portfel.
- Nie mam za wiele, ale dziękuję, że się nim zajęliście.
- Proszę to zostawić dla siebie, kupić coś maluchowi i pilnować go na przyszłość – odezwał się Will i postawił malucha na ziemi. Ten od razu podbiegł do mamy i mocno się do niej przytulił.
- Dziękuję, naprawdę – powiedziała blondynka. William chwycił za rękę Brandy i lekko ją ścisnął, tym samym ją uspokajając …

*

297
Nie rozumiem tego. Nie rozumiem skąd ten… Obłęd w oczach B. To był tylko zwykły dzieciak, a ona zachowywała się tak, jakby to była jej własność. Odnoszę wrażenie, że nie wiem czegoś o swojej przyjaciółce. Czy mi to pasuje? Oczywiście, że nie. Mam nadzieję, że mi to szybko wyjaśni, bo nie zamierzam snuć domysłów. Mam ciekawsze rzeczy do roboty. Tym bardziej, że to coś poważniejszego, tak mi się wydaje. Miałam wrażenie, że ona zaraz się rzuci na tą biedną kobietę. Aż na usta się ciśnie: What the fuck?!

6 komentarzy:

  1. Aaaaaaaaaaaaaaw, nie ma to jak siostrzana miłość. Czasami żałuję, że ja nie mam rodzeństwa.
    Ale ten cały Andrew mi się nie podoba. I w pierwszym odcinku nie wywarł na mnie dobrego wrażenia, a już tym bardziej tutaj. Co on sobie wyobraża? A wgl to nie jest tak, że wilkołaki są jakoś telepatycznie połączone? Bo powinien koleś dostać łomot za to co zrobił.
    I wątek z szeryfem, do którego dorzuciłam swoje 5 groszy <3 !
    Ponieważ nie lubię zakupów ( o czym dobrze wiesz), myślałam, że się zanudzę, a jednak nie! Brandy na początku była urocza, zabrała młodego na lody...ale czy ona planowała szukać z nim mamy? Dobrze, że mój Bad Boy się pojawił. Z jego nosem nie byłoby trudno znaleźć mamuśkę. No i jeszcze naszła mnie wizja, jako tatusia i aaaaaw <3 Na temat Brandy rozmawiałyśmy przy smażeniu placków i widziałaś moją minę, jak mi opowiadałaś o tym, więc nie muszę pisać....bo mogę się trochę wygadać, a tego nie chcemy. No i jednak 4 strony to mi za mało xD No nic, czekam z niecierpliwością na trójeczkę.
    Buziaaaaaki! :* I zdrowiej mi już!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że nie tylko ja jestem zdecydowaną fanką Brandy i Williama, ahahah <3
    W ogóle to muszę Ci powiedzieć, że jeśli chodzi o tę siostrzaną relację - dlatego właśnie nienawidzę być młodszą siostrą. Serio zrobiło mi się żal Polly przez to bycie pomiataną. No może nie dokładnie pomiataną, ale na zasadzie "zrób to i tamto, bo ja tak chcę, a w zamian i tak nic nie dostaniesz".
    I tak, Andrew jest stuknięty. Myślę sobie, że chciałabym przeczytać scenę, gdzie dostaje łomot. Z drugiej strony to ja każdą scenę, gdzie ktokolwiek dostaje łomot, bym z chęcią przeczytała, ale przecież to nie jest nic nowego...
    Przyznaję bez bicia, że kwestię szeryfa sobie zgrabnie teraz omijam, bo szczerze powiedziawszy nawet nie wiem, co mam na ten temat napisać. Albo wiem - OOO, trup! xD
    Tym razem walnę sobie znowu kopiuj-wklej, bo mnie jedna rzecz rozwaliła, tylko czekaj, muszę znaleźć, bo nawet nie pamiętam, co to było xD O mam!
    "- Dla ciebie być może, Brandy. Ale nie każdy tu nosi się jak dziwka." Co tam, że zaplułam laptopa przez to. Przecież się zdarza. Ale zdziwiło mnie to, że Brandy nie ryknęła śmiechem o.O Albo, że nie powiedziała "a szkoda..." xD
    A w ogóle to muszę powiedzieć, że wciągnęłam ten wątek z Williamem i Brandy chyba na jednym wydechu. No pomijając, że poprawiałam po drodze (chyba nauczyłam się robić jedno i drugie za jednym zamachem o.O), ale to się nie liczy. Naprawdę mi się podobał! I ta nagana Williama i potem to ściśnięcie dłoni. Jakież to... Williamowe (co by nie powiedzieć, że kogoś innego xD) Co prawda wydawało mi się, że będzie miała bardziej dzikie zajawki, że może jakoś swoją schizę bardziej... ja wiem? Bardziej to ją pochłonie? Ale to też miało sens. Zresztą kij z tym i tak się za bardzo skupiłam na Williamie i jego "Brandy. Nie rusz." I tak jak Klaudia, miałam tę rzygorzutną wizję "William aka ojciec miotu wilków". Lol.
    Skończyłam pisać rozdział i chyba pobiłam rekord. Chcę więcej takich rozdziałów! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. no no ciekawie ;)) czekam na dalszy ciag ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już jestem, już piszę.
    Przeczytany już wczoraj, ale z godziny na godzinę mam coraz więcej myśli na temat tego, co się wydarzyło.
    Wiesz, że lubię siostry Harrison. Nieważne, czy Cherry robi śniadanie Polly czy nie i czy młoda stawia warunki wypożyczenia spódniczki, czy Cherry będzie narzekała na bałagan w pokoju młodszej siostry, bez dwóch zdań są to moje ulubione rodzeństwo. Tak mocno wierzę w siostrzaną miłość, że jestem skora pomyśleć, że Cherry dałaby rozerwać sobie gardło za siostrę.

    Gdy powinnam być zła na Andrew za to, jak sobie pozwala na pogrywanie, to czytałam te zdania z zagryzioną wargą i myślą "Jako chuj jesteś najbardziej seksowny". Zabawne, jak syrop może uratować z opresji. Mieć chorą siostrę to chyba skarb (wiesz, że cały czas trzymam kciuki, że odżyjesz a ból gardła zelżeje).

    Tak się zapierałaś co do wątku zakupów, a ja mówiłam, że dasz radę. I dałaś. Wstyd się przyznać, ale byłam przekonana, że gdy Brandy zawołała Cherry do przymierzalni, obie pozwolą sobie na grzeszki. I'm a rude girl. No ale wiem, że od grzeszków dziewczyny mają swoich panów, coby się panowie nie poczuli niepotrzebni.

    Moja ulubiona część i (moim zdaniem) popisowa tego rozdziału to "poszukiwania mamy" Mike'a. Odnoszę wrażenie, że gdyby nie interwencja Williama, Brandy wcale nie pokusiłaby się o wszczynanie poszukiwać. Myślę, że zabranie dziecka na lody to jeden z punktów odwlekania tego. Nie potrafię jednak postawić hipotezy, jaki był interes Thomas w tym. Nie wiem, co ma za uszami ta dziewczyna, ale czysta nie jest. Stoi i za tym mrok? Jestem podekscytowana, podjudzasz moją ciekawość i z niecierpliwością czekam na wyjaśnienia, a wiem, że postawisz przed nami jeszcze więcej zagadek. Ale czy to nie sprawia, że jesteśmy wciągani przez historię jeszcze bardziej? No właśnie... Będę (nie)grzecznie czekała na trzecią odsłonę. Jestem ogromną fanką Twojej wyobraźni i już wiem, że ta historia będzie niepowtarzalna i niebanalna.

    P.S. Kreda i jura.

    Twoja Oli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och. Własnie powinnam kończyć 1, a najlepiej to już 2 stronę III rozdziału, ale wolałam zająć się czymś przyjemniejszym. Tak, mój promotor mnie pochwali :D

    Moje pierwsze skojarzenie - nie okażę żadnego zdziwienia, jeżeli w trójce okaże się, że szafa Crystal zawiera same barchany golfy. Serio xD
    W ogóle to lubię Andrew. Ta jego chujowatośc, być może spowodowana tym, że jest na końcu układu pokarmowego, jest taka... no. Jednocześnie obawiałabym się go i miałabym na niego chrapkę. o. Cherry ma z nim ciężki orzech do zgryzienia. z Tym pierwszym oczywiście. Louis to mi się tu kojarzy, jako taki boss brazylijskiej mafii. Nie pytaj dlaczego. Zaczeska na żel, cygaro w zębach... xd William rządzi niepodzielnie, ale... sama nie wiem, co mam z tym Louisem.
    Scena Brandy z chłopcem zaskoczyła mnie. Troszkę. Wiadomo, że to nie jest nic z przypadku i że to wszystko ma swój cel, ale to było mega dobre muszę ci powiedzieć.
    Jak już teraz przeczytałam, to musisz szybciutko pisać trójeczkę.
    Ściskam.

    OdpowiedzUsuń